sobota, 9 października 2021

3 urodziny

 Choć zawsze jak zbliżają się urodziny każdego z moich dzieci,wspomniam jak to było? W którym momencie pojawiły się na świecie? Jakie emocje mi towarzyszyły.

Tym razem po prostu marzyłam o odrobinie snu,bo Matiego męczy kaszel i katar, inhalacje z soli, krople, syropy nic nie pomogły.

Do tego gorączka, osłabienie, rozdrażnienie i nawet zaproponowany przez pediatrę antybiotyk nic nie dał.

Mati w nocy miał problemy z oddychaniem, a kaszel tak go męczył,aż miał odruchy wymiotne.

Więc od rana szukałam jakiejś pomocy,bo przez covid zabrali nam opiekę weekendową i dyżuru pediatry.

Jedna Pani doktor zgodziła się nas przyjąć prywatne i pojechaliśmy.

Oczywiście musieliśmy przejść całą procedurę oskarżania itd.

Pani była bardzo konkretna, obejrzała młodego na wszystkie możliwe sposoby.

Wg niej to bardzo silna reakcja alergiczna, dała nam 2 wziewki,syrop p/ alergiczny, specjalne krople i maść.

Więc od razu pojechaliśmy do apteki i podaliśmy mu leki,bo był bardzo osłabiony.

Poleżał jakąś godzinę i wreszcie wróciły mu chęci, żeby się czegoś napić,a nawet coś zjeść.

Więc jak już się poczuł trochę lepiej, mogliśmy na spokojnie świętować urodziny.

Był ulubiony tort truskawkowy z psim patrolem i szampan piccolo i oczywiście prezenty,na które czekał.

Ale chyba najbardziej cieszył się z tego czasu z obojgiem rodziców.










A szczęśliwie dziecko,to i szczęśliwa mama.

Dla mnie najważniejsze, abyś był zdrowy synku.

sobota, 4 września 2021

Pierwszy tydzień przedszkola

 Nie powiem, że idzie nam świetnie,bo to jakby nic nie powiedzieć.

Mati chyba niewiele zrozumiał z mojego tłumaczenia,albo ciężko mu zaakceptować, że w przedszkolu nie spędzamy czasu razem.

Szedł do przedszkola ze mną pierwszego dnia taki trochę obojętny, ale w momencie,kiedy mówiłam mu, że muszę iść do pracy,a on będzie się bawił z dziećmi, zaczynał płakać, że on chce,żebym z nim była.

" Mamusiu pjosie Cię,ziośtań ze mną,ja Cię mocno kocham" - kiedy to słyszałam serce mi się krajało i ze łzami ukrytymi pod powiekami odprowadzałam go do sali. A sama robiłam w tył zwrot do domu, spakować się i do pracy.

W pracy jak na szpilkach, w stresie, na każdy sygnał telefonu, ja już myślałam, że to z przedszkola, żeby go zabrać.



2 września miał lepszy poranek, może dlatego, że wreszcie deszcz przestał padać i mogliśmy pojechać z jego ukochanym autkiem. Po drodze się cieszył, niestety w szatni znowu smutek...

Bardzo mi przykro, że nie mogę po niego przyjść i go odebrać z przedszkola, choć Jacek mówi, że jak go odbiera po obiedzie,to Mati jest szczęśliwy.

Może za bardzo jest do mnie przywiązany?

A może po prostu przyzwyczaił się, że praktycznie 3/4 czasu do tej pory spędzał ze mną a że jest dzieckiem wrażliwym i uczuciowym, to ciężko mu zaakceptować zmiany.

Oby kolejne tygodnie wyglądały lepiej,bo przez jego płacz,ja mam potem stres i nerwy i martwię się o niego cały dzień.

Mam nadzieję, że się przyzwyczai i polubi przedszkole.


wtorek, 31 sierpnia 2021

Adaptacja

 Nie przypuszczałam, że prowadząc swoje czwarte dziecko do przedszkola, będę tak bardzo to przeżywać.

Myślę, że nie dlatego, że to moje najmłodsze dziecko, ale bardziej stresuje się,bo Mati jest wcześniakiem i wiele przeszedł.

Poza tym przy starszych dzieciach nie było żadnych dni adaptacji i lepiej,czy gorzej dały radę.

Poszliśmy wspólnie do przedszkola, pokazałam młodemu jego szafkę w szatni, pomogłam się rozebrać i weszliśmy do sali.




Część dzieci bawiła się na dywanie, część przy stoliku, Pani się nam przedstawiła, powiedziała, że dzieci w tym wieku często bawią się obok siebie, a nie ze sobą.

Żeby im pozwolić na swobodną zabawę, choć Mati nie czuł się pewnie, pytał mnie, czy podam mu zabawkę.

Usiadł sobie najpierw obok chłopców na dywanie, potem przy stoliku obok Mikołaja i bawili się każdy swoją zabawką,ale obok siebie.

 


Pani nam troszkę powiedziała o podstawie programowej, ale ogólnie zajmowała się dziećmi,które nie chciały puścić się nogi rodzica.
Kiedy Mati chciał do łazienki, zaprowadziłam go i pokazałam gdzie co jest.
Szybko minęło 2 godziny i Pani powiedziała, że na pierwszy raz starczy i zapraszamy jutro już bez rodziców.
W drodze powrotnej tłumaczyłam Matiemu, że jutro go zaprowadzę do przedszkola,ale nie zostanę z nim, tylko zostanie z innymi dziećmi i Paniami.
Niestety musiałam wracać do pracy, bo nie dostałam na te pierwsze dni wolnego.

piątek, 26 marca 2021

Nagły koniec ciąży


 Proszę ją, że się martwię, że to ciąża zagrożona. Mówi, żebym zaczekała, że zadzwoni do koleżanki i do mnie oddzwoni. 

Oddzwania, że  koleżanka się zgodziła, przyjedzie i mi zrobi ktg.

Serce bije miarowo, a ruchów dalej nie ma. Dała mi 2 cukierki, żebym zjadła, ale to nic nie zmieniło.

Po 30 minutowym zapisie idziemy do pobliskiego szpitala na konsultację, jest mój "ulubiony" ordynator żartowniś.

Aby przytknął głowicę usg, pokazał mi, że serce bije i mówi : niech Pani nie panikuje, widziała serce bije. Iść do domu i wrócić jak coś się będzie działo.

Wracam do domu i staram się nie myśleć, trochę się uspokajam.

Około 2ej w nocy wstaje do wc i dostaję krwotoku.

Wyć mi się chce, nie czuję dziecka, a w głowie mam tylko pytanie : czy on jeszcze żyje?

Dzwonię do J, żeby przyjechał z pracy, bo musi ze mną pojechać do szpitala.

Pakuję torbę do szpitala, zjawia się mąż i jedziemy.

Pani położna wita mnie słowami : to znowu Pani?!

Woła lekarza, który po badaniu stwierdza, że jest lekkie krwawienie, ale nie krwotok. Myślał, że przyjadę taka jak stoję? Przecież wiadomo, że się ogarnęłam, zanim przyjechałam.

Mówi, żeby podłączyć ktg. Położna przystawia głowicę i słyszę ciszę... Milion myśli w głowie.

Pyta mnie, jak jest dziecko ułożone?

-poprzecznie pośladkowo

Jeździ chwilę po całym brzuchu, w końcu słychać bicie serca. Przynosi mi herbatę szpitalną, że może poczuję ruchy.

Nic nie czuję.

Przechodzę na usg, ginekolog robi jakieś groźne miny i chrząka.

Jak ja tego nie lubię. Wiem, że coś jest nie tak, ale człowieku odezwij się.

Najgorsze momenty, to domyślać się.

Mówi, że mnie zostawi w szpitalu, więc mówię do J, żeby jechał do domu i rano mi przywiózł wyniki grupy krwi, bo z tych nerwów zapomniałam.

Znowu podłączają ktg, słyszę bicie serca maluszka, ale ruchów nadal nie ma.

Wołają mnie na usg, ten gin, który mnie nadal poprosił o konsultację młodszego kolegę.

Ten zaczyna robić usg i mówi od razu : miałeś rację stary.

Tamten wychodzi, a ten jeździ po brzuchu głowicą, mierzy, sprawdza.

Więc proszę go, żeby mi powiedział, co się dzieje? Bo okropnie się stresuję.

Słyszę : rozważamy cc, bo mały ma złe przepływy, w dodatku szacują jego wagę na 1700g, a przecież 2 tygodnie wcześniej jak byłam na usg miał 1785.

Jak to możliwe? Pytam.

Słyszę tylko: prawdopodobnie hipotrofia. Czy Pani dostawała sterydy?

-nie

-wie Pani jak zostawimy maluszka w brzuchu, to w końcu zatrzyma się serduszko, ale jak go wyjmiemy, to nie wiem, czy sobie poradzi? bo jest malutki, no i to chłopiec.

Ok, nie ma na co czekać, proszę przejść do zabiegowego, dają mi tabletkę próbują mi założyć wenflon, ale nie wiem, czy ze stresu, czy co, ale 3 razy się wykluwają i nic.

Przychodzi 2 Pani i próbuje, druga mi zdejmuje biżuterię i mówi, żeby dzwonić do męża po grupę krwi.

Podpieli mi cewnik, przechodzę na salę operacyjną, gdzie podpisuję zgodę na zabieg, szybki wywiad anestezjologiczny i słyszę, że najlepiej będzie, jak mnie uśpią. Zgadzam się na wszystko, aby tylko go uratowali.

Golą mi brzuch, polewają jodyną i przyciskają maseczkę, aż mnie boli nos. Mam chęć zaprotestować, ale zasypiam...

Wydaje mi się, że minęła chwila, kiedy otwieram oczy słyszę tylko od tego gina, co mnie przyjmował, jak mówi do drugiego " taki zdechlok". Kiedy widzi, że się obudziłam milknie, a mnie łzy lecą jak groch.

Boże, czy moje dziecko żyje? Co ja najlepszego zrobiłam? Gdzie On jest? Jestem beznadziejna, to wszystko moja wina.

Wywożą mnie na korytarz, gdzie Jacek mnie przytula uśmiechnięty. Z czego On się cieszy? Nasze dziecko walczy o życie, a On się uśmiecha...

Głaszcze mnie po głowie całuje i dziękuję za ślicznego synka.

Mówi, że synek jest malutki, ale prześliczny i od razu płakał, zabrali go w inkubatorze.

Do mnie nie dociera, nadal płaczę, przewożą mnie na pooperacyjną, Jacek mnie całuje i mówi, że przyjedzie koło poludnia, to może coś będzie coś wiadomo.

Ryczę sama w sali, aż zasypiam... 

czwartek, 18 marca 2021

33 tydzień ciąży



 18.09.2018

Badanie prenatalne 3 trymestru, zaczynam autentycznie cieszyć się tą ciążą, choć jest tak skrajnie różna od poprzednich.

Wyniki mam lepsze niż ostatnio, z jednej strony się cieszę, z drugiej nie mogę się nadziwić, że nie mam anemii, która towarzyszyła mi w każdej ciąży.

Gin długi ogląda maluszka z każdej strony, chłopaczek rośnie, choć jest 2 tygodnie mniejszy niż tygodnie ciąży .

Jednak gin mówi, że mieści się w normie, ochoczo się przeciąga i wierci i możemy nawet zobaczyć jego stopę.

Mam wrażenie, że sam chce nam się pokazać i robi różne pozy. Waży już 1785g i ma około 40cm,a jego stopa ma aż 6cm i Pan doktor żartobliwie mówi, że będzie wielka stopa 😄

Mam zalecenie odstawić luteinę, w ten sam sposób, co progesteron.

Umawiamy się na następną wizytę 9 października, gin mówi, że właśnie kończy specjalizację, dlatego nie może wyznaczyć wcześniej wizyty, ale jakby się coś działo, to mam dzwonić o każdej porze.

Niestety wysypka jest coraz gorsza, mam mnóstwo świeżych ran i strupów, dostaje skierowanie do dermatologa na cito. 

Dostaję się w ciągu tygodnia, ale dermatolog sugeruje, że to na może być na tle psychosomatycznym i daje mi skierowanie do psychologa. Poza tym mówi, że na tym etapie choroby, to przepisze mi sterydy, oczywiście mam smarować najmniejszą możliwą ilość, dostaje dodatkowo 3 inne maści i do kontroli za miesiąc. 

Martwię się, czy leki nie zaszkodzą dziecku, ale z drugiej strony chyba lekarz wie, co jest bezpieczne. 

Zaczynam zamawiać ciuszki dla maluszka, jest tego tyle, że zajmuje mi to kilka dni.

Wybieram ciuszki na 62, bo starsze dzieci od razu wchodziły w ten rozmiar, a na 56 zamawiam dosłownie 2 komplety.

Oczywiście domawiam pieluchy tetrowe, nie wyobrażam sobie, żebym miała dziecko na pampersach non stop. Jeszcze pieluszki flanelowe, rożek, czapeczki i inne.

Kiedy przychodzą rozpływam się, głaszcze te ubranka, przykładam do brzucha.

Zastanawiam się, jak maluszek będzie w nich wyglądał?


J kupuje łóżeczko z komodą i przewijakiem i 2 szafeczkami.

Włącza mi się syndrom gniazda, wszystko sprzątam, myję, ustawiam, piorę, prasuję, układam ciuszki.

Wtedy jeszcze nie wiem, że organizm daje mi znak i już za chwilę nie będzie mi do śmiechu.

2 października do wizyty u gina został tydzień, a ja jakaś taka osłabiona jestem i w dodatku słabo czuję ruchy młodego.

Wieczorem zaczynam się stresować, młody w sumie 5 ruchów w ciągu całego dnia wykonał, włączam ulubioną muzykę i nic.

W końcu biorę taksówkę i jadę na SOR.

Przechodzę na ginekologię, mówię drugi raz, co mi się dzieje.

Polożna podłącza ktg i nic, jeździ po brzuchu, ok jest.

Znajduje bicie serca, a ja oddycham z ulgą.

Przychodzi lekarz, pyta mnie, co i jak?

Zapis jest miarowy, podczas ktg młody zaczyna się wyginać, więc po pół godzinnym zapisie wysyłają mnie do domu, mówiąc, że pewnie dziecko już duże i nie ma gdzie szaleć.

W domu młody trochę kopie, a ja się uspokajam.

Mijają 3 dni i znów młodego nie czuję, tym razem jedzie ze mną syn, żeby mi było raźniej.

Znów ktg, słychać bicie serca, więc odsyłają mnie do domu, choć mówią, że jakbym została, to może za kilka dni zrobili by mi usg.

Za kilka dni to ja mam wizytę u mojego lekarza.

8 października robię badania kontrolne w diagnostyce i tak mówię, że od 18ej nie czułam ruchów dziecka.

Pani pobierająca krew, która pracuje w szpitalu jako położna, mówi, żebym podjechała do przychodni na ktg, bo to już za długo.

U mnie w przychodni tego dnia nie ma położnej, ani jakiegokolwiek ginekologa.

Jadę tam, gdzie mój gin przyjmuje prywatnie, ale Pani w rejestracji mówi, że jeżeli nie ma żadnego lekarza, nie może podłączyć ktg.

Dzwonię do gina, podpowiada mi, żeby podejść do przychodni przyszpitalnej, gdzie powinni mi zrobić ktg.

Położne niestety już wyszły na rejony, dostaję numer telefonu, ale czuję niepokój, więc dzwonię.

Po całym wywiadzie, podaniu mnóstwa danych Pani oznajmia, że dziś nie da rady i możemy się umówić na jutro na 9ta.

Proszę ją, że się martwię, że to ciąża zagrożona... 


sobota, 27 lutego 2021

Połowa ciąży


17.07. 2018
Test obciążenia glukozą... 
Pamiętam, jak przy pierwszej ciąży nikt mi nie powiedział, jak się przygotować. Wyniki mi źle wyszły i musiałam powtarzać badanie. 
Teraz poszłam z samego rana do Diagnostyki, przede mną jedna Pani w ciąży i siedziała starsza Pani o lasce. 
Kiedy Pani z rejestracji poprosiła aby podejść, starsza Pani podstawiła laskę tej Pani w ciąży, krzycząc, że ona była pierwsza. 
Pielęgniarka z rejestracji ledwo złapała Panią w ciąży za rękę i uchroniła przed upadkiem. 
Starsza Pani usłyszała, że my musimy potem 2 godziny siedzieć więc mamy pierwszeństwo. 
Co było inne, niż w poprzednich ciążach? 
To, że najpierw Pani zbadała poziom glukozy glukometrem. 
Wytłumaczyła mi, że gdyby był za wysoki, nie mogłabym mieć tego badania. 
Kiedyś nikt tego nie mierzył i tym się nie przejmował. 
Pobrali mi krew, podali szklankę z glukozą i kazali wypić przez najbliższe 5 minut. 
Z 5 razy mi podchodziło do gardła, ale jakoś przełknęłam. 
Siadłam i zaczęłam czytać książkę, młody na początku szalał, a potem stopniowo coraz delikatniej się poruszał w brzuchu, aż chyba zasnął. Jakoś w miarę minęła pierwsza godzina. Pobrali znowu krew i znów usiadłam, głowa sama mi zaczęła lecieć. Próbowałam czytać, ale książka mi wypadała z rąk, a ja przysypiałam na siedząco. 
Bolał mnie kręgosłup i biodra i ledwo mogłam wytrzymać. 
W końcu minęły 2 godziny, Pani pobrała mi ostatni raz krew i pojechałam do domu. 
Gdzie zjadłam cokolwiek i spałam bite 4 godziny!! 
18 lipca, nasza rocznica, w sumie dobrze, że choć troszkę mogę chodzić. Nie robimy żadnej imprezy, grilla, bo nie ma jak.
Nie udało się zamówić Mszy dziękczynnej, bo wolny termin był dopiero na koniec sierpnia.
Choć cieszę się i jestem wdzięczna za każdy dzień ciąży, to zaczynam też się denerwować tym ciągłym leżeniem.
Znam każdą ryskę na suficie i ścianie, każdy ślad po owadach, maluch delikatnie się rusza, bardziej się rozciąga niż kopie. Za to jak się przeciąga, to aż mam górkę na brzuchu.



Dzieciaki jadą w Bieszczady, dobrze, że mogą gdzieś wyjechać, spędzić czas z rówieśnikami. 
Nie dość, że piękne widoki, to korzystają też i chodzą w góry, mają mnóstwo zajęć w ramach rekolekcji. 
Wracają zadowoleni. 
Kolejna wizyta 18.08.2018
Młody szaleje i kręci się, rośnie 1073 g i około 25 cm długości. 
Mam podejrzenie cholestazy, bo od początku sierpnia swędzi mnie skóra, po nocy budzę się podrapana, z nowymi strupami, ranami. 
Gin zleca badania wątroby i inne.
Niepokoi go też moje wysokie ciśnienie. Zwiększa mi ilość magnezu, który mam przyjmować w ciągu dnia.
30 sierpnia 2018
Msza dziękczynno-błagalna w 20 lat po ślubie, o zdrowie dla moich dzieci i szczęśliwe rozwiązanie.
Jest bardzo uroczyście, na koniec Ksiądz nas prosi o podejście do ołtarza, Błogosławi nas, podchodzi i błogosławi maleństwo w brzuchu, jestem ogromnie wzruszona, a maluszek szaleje w brzuchu.
Po Mszy robimy krótką sesję przed kościołem, choć jest 7 rano, to już robi się ciepło.
Czasem się zastanawiam, jak ja daję radę znieść te upały?
Następnego dnia mam wizytę kontrolną u gina. 
Znowu mam kosmiczne ciśnienie, gin przepisuje mi dopegyt i instruuje, że jeżeli 3 wyniki pod rząd będą wysokie zaczynam brać leki na ciśnienie 2x dziennie. 
Mówi, że grozi mi zatrucie ciążowe, a to jest bardzo niebezpieczne... 
Kiedy mówię, że kończy mi się luteina i duphaston gin mówi, żebym się nie denerwowała, ale powoli musimy schodzić z leków, bo zostało mniej niż 100 dni do porodu i musimy powoli odstawić hormony. 
Przepisuje mi luteinę, a progesteron mówi, że mam tak przeliczyć, żeby mi ostatnie 5, żebym wybrała raz dziennie. 
Umawiamy się na kolejne prenatalne 3 trymestru. 
Okropnie się stresuje tym odstawieniem leków, że zacznę mieć bóle, czy skurcze. 
Na szczęście odstawiam progesteron i nic złego się nie dzieje. 

środa, 17 lutego 2021

1 badanie prenatalne

 


18 kwietnia 2018 wizyta kontrolna u doktora M, to przede wszystkim usg, przepięknie bije serduszko 180 uderzeń/minutę. Widzę maleństwo wtulone we mnie i zalewa mnie fala miłości i wzruszenia. Gin mówi, że ma już ponad 3 cm i wszystko jest ok. Mam pozwolenie na wyjście na balkon na chwilę i krótkie siedzenie podczas jedzenia. Gin mnie informuję, że z racji, że skończyłam 35 lat przysługują mi badania prenatalne na nfz, czy chcę, aby mi wypisał skierowanie, wtedy nie będę płaciła. Gin mi tłumaczy na czym polegają te badania, co mogą wykazać, bo w poprzednich ciążach nikomu o takich badaniach się nie śniło. Mówi, że mój wiek zwiększa ryzyko różnych chorób i trzeba się wtedy zastanowić co dalej? 
-Panie doktorze, ale ja już kocham to moje dziecko, obojętnie jakie jest - mówię. 
Wybieram luxmed i zapisują mnie na początek maja.
7 maja 2018
Lekko zestresowana przekraczam próg gabinetu, na dzień dobry Pan S mówi, żebym weszła na wagę, bo jestem gruba i pyta, ile przytyłam od początku ciąży? 
Mówię, że 2kg do 12 tygodnia, słyszę, że dużo za dużo?! Następnie pada pytanie : zgadza się Pani na amniopunkcję? 
Mówię, że nawet Pan jeszcze nie zrobił badania, a już proponuję amniopunkcję? Nie zgadzam się. 
Robi mi badanie z pół godziny, dociska tak brzuch, że mam wrażenie jakby chciał wycisnąć to dziecko przez gardło. Mówię mu, że to boli, ale nie jest przez to delikatniejszy. Robi wszystkie pomiary, a nosa chyba z 10 zdjęć, puszcza bicie serca i niby ok, ale jeszcze chce zrobić usg dopochwowe, bo niby przez moją wagę nie może wiele zobaczyć. Dziobie tą głowicą, aż zwijam się z bólu, jak widzi, że mam dość kończy badanie nic nie mówiąc poza tym, że dziecko ma prawie 7cm i żebym przeszła na pobranie krwi. 
Całą drogę powrotną zwijam się z bólu, po powrocie idę do łazienki, krwawię i zaczynam ryczeć.
Dzwonię do gina, dostaje znów bezwzględny nakaz leżenia i mam przyjechać za 2 dni do kontroli, a w razie "w "mam jechać na pogotowie.

9 maja 2018
Czuję się, jakby minęło 2 tygodnie, a nie 2 dni. Siedzę przed gabinetem i zastanawiam się czy z maluszkiem wszystko ok? Czy bije serduszko?
Gin od razu robi mi usg przez brzuch i pyta, co to za siniaki mam?
Wtedy mówię, że pewnie tamten ginekolog mi zrobił.
Doktor M jest zszokowany, próbuje mnie uspokoić mówiąc : sprawdzimy, co u maluszka?
Na szczęście serduszko bije, gin sprawdza wszystkie parametry i pokazuje mi jakieś plamy na ekranie.
Dowiaduję się, że ten lekarz z  luxmedu wygniótł mi 2 krwiaki, potem mnie bada i mówi, że szyjka wygląda jak zmasakrowana.
Co ten lekarz Pani zrobił?
Raczej stwierdza niż pyta, dostaje maści, tabletki i rutynę.
Mam zakaz wstawania poza wyjściem do łazienki i kolejną wizytę wyznacza za 2 tygodnie.
23 maja 2018
Jeden krwiak się wchłonął, plamienie ustało, a ja dowiaduję się, że noszę pod sercem chłopczyka.
Mojego synka, Mateuszka wymarzonego.
Gin nawet robi fotę dla J z podpisem "jestem chłopcem" :)
Kiedy wsiadam do auta i mówię J, że będziemy mieli synka mówi : wiedziałem.
Myślałam, że bardziej się ucieszy.
6 czerwca kolejna wizyta, powoli wszystko wraca do normy, mogę sobie trochę siedzieć w domu i dreptać na krótki spacer. 
Gin pyta, czy dać mi skierowanie na kolejne prenatalne? 
Mówię, że nie zamierzam jechać do tego sadysty, chcę aby mój gin wykonał to badanie. 
Ma odpowiednie uprawnienia, tylko nie przyjmuje na nfz. 
 Ogólnie nie bardzo mam chęć na spacery, ciągle mam w sobie ten lęk, że zaraz coś się stanie.
Tym bardziej, że zbliża się 17 czerwca, dzień, w którym straciłam poprzednią ciążę.
Starsza córka wyjeżdża na wycieczkę szkolną, trochę zabijam głowę innymi rzeczami.
Często rozmawiam z dziećmi i pytają : kiedy zacznę coś kupować dla dziecka?
A ja się boję, bo tamtym razem od razu kupiłam piżamki, body itd.
Najpierw obserwuję i podczytuję forum listopadowe 2018, w końcu odważam się i piszę.
Jakoś jak piszę, to aż tak się nie stresuje.
Dziewczyny są spoko, choć każda ma swoją historię i doświadczenie. 


sobota, 13 lutego 2021

Pierwsze tygodnie

 

14 marca 2018 czekam przed gabinetem, bo jest opóźnienie. Czuję się trochę dziwnie, bo J nie mógł ze mną być pojechał do pracy, a do lekarza przywiózł mnie syn. Wreszcie nadchodzi moja kolej, gin od razu zaprasza na badanie usg.

Kładę się i boję tego, co usłyszę. Rozpoczyna się badanie, a ja zaciskam ręce na leżance i zamykam oczy. Doktor M mówi, że jest pęcherzyk ciążowy (a ja tylko modlę się, oby nie powiedział, że jest puste jajo).

Gin próbuje mnie uspokoić, że to wczesna ciąża i jest jajo płodowe i widać ciałko żółte i zarys zarodka.

Chce , żebym sama zobaczyła, ale ja nie chcę.

Mówię, że zobaczę dopiero, kiedy będzie dobrze widać dzidziusia.

Zleca mi całą masę badań, proponuję, żebym przyszła z wynikami za 2 tygodnie, mam się oszczędzać, dostaje luteinę.

Jedziemy prosto do apteki, syn idzie ze mną, kupuję też sobie syrop na gardło dla kobiet w ciąży.

Więc pod domem mówię synkowi, że jestem w ciąży.

Na początku zastanawiałam się, czy powiedzieć dzieciom o ciąży , po tym, co ostatnio przeszliśmy wszyscy?

ale po powrocie do domu powiedziałam też dziewczynom.

19 marca od rana źle się czuję, brzuch mnie okropnie boli i obawiam się o maluszka. 

W pracy jestem z nową Panią kierownik, staram się oszczędzać, ale jest tyle pracy, że moment mija czas do 12ej,kiedy idę na przerwę. 

W łazience zauważam, że zaczęłam plamić , aż mi się słabo robi i myślę sobie : znów się zaczyna... 

Dzwonię do gina, który mówi, że jeżeli by się pogorszyło to natychmiast mam jechać na szpital. 

A teraz mam się zwolnić z pracy, jechać do domu i leżeć, mówi, żebym zaczęła brać magnez i nospe i zapisuje mnie na najbliższą wizytę za 2 dni. 

Idę do Pani kierownik nie pewna, jak zareaguje, ale życie tego maluszka jest ważniejsze. 

Mówię szczerze, że jestem w początkach ciąży, poprzednią poroniłam, a teraz zaczęłam plamić i konsultowałam się z ginekologiem i kazał mi leżeć w domu do wizyty. 

Pani Kierownik tylko zapytała, czy ktoś po mnie przyjedzie? Bo jak nie, to jak tylko przyjdzie druga Pani do pracy, to Ona mnie zawiezie do domu, bo nie chce mnie mieć na sumieniu. 

Zadzwoniłam do J i przyjechał po mnie...

 

Te 2 dni do wizyty u gina dłużyły mi się okropnie, a każde wyjście do wc to ogromny stres. 

W końcu pojechaliśmy do gina, sprawdził, że ciąża jest i się rozwija, zerknęłam jednym okiem na dosłownie milimetrowy punkcik, moje dziecko. Dowiedziałam się też, że jest  krwiak (pewnie stąd to plamienie), przepisał mi dodatkowo duphaston i dostałam zwolnienie i bezwzględny nakaz ciągłego leżenia, jedynie mogę pójść do wc i łazienki, a tak to muszę leżeć. 

Musimy wszystko przeorganizować w domu, bo do tej pory ja prałam, sprzątałam, gotowałam, robiłam zakupy, a teraz muszę się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Mogę co najwyżej dawać wskazówki, czy robić listę zakupów. 

28 marca kolejna wizyta, na którą przyniosłam wyniki. 

Ogólnie ok, ale gin się za głowę łapie przy wyniku tsh 3,67! 

Słyszę zdanie, które później dźwięczy mi w uszach przez cały czas oczekiwania " to cud, że przy takim tsh zaszła Pani w ciążę". 

Dostaję euthyrox 50tke i mam przyjść na kolejną wizytę za tydzień. 

Czas mi mija głównie na spaniu, czytaniu książki i rozmowach z dziećmi. 

4 kwietnia 

Kolejna wizyta, tym razem zanim zdążę cokolwiek powiedzieć słyszę mocne i rytmiczne bicie serca. 

Patrzę na ekran, a tam maluszek sobie fika i serduszko mu pięknie pika. 

Za chwilę gin mnie pyta, czy wszystko ok? 

Zdziwiona zauważam, że łzy mi lecą, mówię, że wszystko w porządku, tylko to takie wspaniałe uczucie zobaczyć swoje maleństwo. 

Doktor zakłada mi kartę ciąży, waży, mierzy ciśnienie, bada piersi (po raz 3 w życiu mam badane przez lekarza i 1 raz w ciąży). 

Dostaje kolejne zlecenia i kontrola za 2 tygodnie. 

Najtrudniej jest leżeć i czekać na kolejną wizytę. 

Nie byłam zawodowym sportowcem, ale lubiłam długie spacery, jazdę na rowerze, zumbowanie, basen, a tu muszę leżeć. Choć wiem, że to dla dobra dziecka, to muszę znaleźć sobie zajęcie, żeby tyle nie myśleć. 


czwartek, 11 lutego 2021

Problemy zdrowotne i niespodzianka urodzinowa

 Listopad 2017



Kolejny telefon w sprawie cytologii każe mi się stawić natychmiast u gina.

Pojedyncze komórki zmienione, siedzę i nie wierzę własnym uszom.

Przecież badam się regularnie?

Jak to jest możliwe?

Myśli kłębią się w głowie, w końcu pytam, co dalej?

Gin proponuje że da mi skierowanie do szpitala, gdzie w znieczuleniu pobierze wycinki i wtedy zobaczymy.

Ogromny stres, lęk, zaczynam się zastanawiać, jak J sobie poradzi? Czy zapisać mu to, co dla mnie najważniejsze? Co ja powiem dzieciom? 

Mam się stawić w szpitalu 1 grudnia na czczo.

Przyjeżdżam i muszę czekać, siedzę na korytarzu.

Podchodzi do mnie ordynator (ten od głupich żartów) i pyta w czym może pomóc?

Mówię, że czekam na doktora M, więc odchodzi.

W końcu z gabinetu wychodzi doktor M, mówi, żebym się przebrała, daje wytyczne Pani pielęgniarce.

Przychodzimy do sali zabiegowej, kiedy się kładę podaje mi znieczulenie i za chwilę mi lata cała sala, w górę i w dół jak na huśtawce, tylko w przyspieszonej wersji.

Zaczyna się zabieg, niestety wszystko czuję, boli jak ch.. a zaciskam zęby, ale łzy same lecą.

Doktor pobiera 3 wycinki i mówi, że profilaktycznie wszystko oczyści.

Wreszcie koniec, sala nadal huśta się w zawrotnym tempie, a Pani mówi do mnie, żebym się ubrała i przyjdziemy na salę.

Przy pierwszej próbie przewracam się.

Pomaga mi usiąść na stołku i ubrać piżamę.

Nie wiem, co mi odbiło, żeby na zabieg ginekologiczny zakładać piżamę?! 🤦‍♀️

Pani bierze mnie pod rękę i transportuje do sali.

Kładę się chwilę na łóżku, chyba wreszcie leki zaczęły działać, bo przestało boleć. 

Budzi mnie ktoś, to Pani pielęgniarka, okazało się, że mogę już iść do domu, a minęły ponad 3 godziny. 

Po 3 tygodniach wynik histo pojedyncze komórki zmienione w szyjce. 

Gin mówi, żebym przyszła na wizytę to omówimy. 

Proponuje kontrolną cytologię, bo wg niego nawet jeżeli coś było, to on to usunął...

 4 marca 2018 roku



Moje 40 urodziny, dostałam wymarzony adapter i płytę Bon Jovi, radocha na maksa.

Jeszcze kwiaty i biżuterię i ogólnie udany dzień, wszyscy śpiewają : sto lat.

Wypijam łyk ulubionego szampana i jakoś tak mi dziwnie.

Piję herbatę, jest ok, biorę znów szampana i nie smakuje mi.

W końcu J pyta, dlaczego nie wypiłam, więc mówię mu: chyba jest zepsuty, jakiś taki kwaśny.

J próbuje i mówi, że dobry, taki jak zawsze.

W głowie zaczyna mi kołatać myśl, że może to pierwszy objaw?

Zaraz jednak przychodzą wątpliwości, bo przecież ostatnio staraliśmy się rok.

Urodziny są udane, ale zmęczona jestem.

Rano robię jednak test, bardzo blada druga kreska,taka, z których się śmieją na forum.

Jadę do pracy, ale kupuję kolejne testy.

6 ego, czyli w dzień spodziewanej @ robię test i 1 kreska...

Smutek mnie ogarnia, wieczorem znów wycina mnie zmęczenie.

Nadal nie mam okresu, więc robię kolejny test 2 kreski od razu się pojawiają.

Kolejne 2 testy też pokazują 2 kreski.

Jestem zachwycona i przerażona, oby tylko się nie skończyło, jak ostatnio.

Dzwonię do gina i umawiam się na 14ego na wizytę.

Nie wiem, jak J powiedzieć?  Jak On zareaguje?

W końcu 11ego mu mówię, żeby mnie następnego dnia zawiózł do diagnostyki na betę.

On w szoku i pyta czy robiłam test?

-tak, wykazał ciążę

-to zrób drugi dla pewności

-zrobiłam 5 i poza jednym wszystkie wskazują ciążę.

Przytula mnie i mówi : będzie dobrze.

Nie wiem, czy próbuje uspokoić mnie, czy siebie.

Jedziemy na betę, po kilku godzinach wynik ponad 800 



W pracy nie mogę się skupić, ciągle myślę o tym, że jak przyjdzie mi robić leki robione, to niektóre substancje nie są wskazane w ciąży, ale nic nie mówię.

Dwa dni później powtarzamy betę, tym razem wynik ponad dwukrotnie wyższy.



Jestem w szoku, w końcu jedziemy do gina, całą drogę martwię się, czy wszystko ok i obym nie usłyszała, że jest puste jajo...


piątek, 5 lutego 2021

Tydzień z figurami geometrycznymi





 W tym tygodniu w akcji #kreatywnemamywyzwanie były figury geometryczne, więc Matiemu przybliżałam temat, co to jest koło, kwadrat, prostokąt.

Na pierwszą zabawę wybraliśmy koło.

Przygotowałam mu duże i małe nakrętki w 4 kolorach i przy okazji liczyliśmy i sortowaliśmy wg wielkości i kolorów. 






Następnego dnia robiliśmy kwadraty i koła z ciasta francuskiego, w środku był dżem i zapiekaliśmy pyszne drożdzóweczki.

Nie zrobiłam zdjęcia, bo za szybko zniknęły hihi.




Następnego dnia wycięłam z ziemniaków kształty figur i Mati robił pieczątki farbkami.



Na koniec tygodnia z figurami z kartonu zrobiłam Matiemu koło i kwadrat i pokolorowałam sól, więc miał zabawę sensoryczną.

Oczywiście sól była wszędzie, ale zabawa mu się podobała.

Na koniec przesypywał sól z jednego do drugiego słoiczka i powstały kolorowe podstawki na t-lighty.

Jak się Wam podobają nasze zabawy? 

sobota, 30 stycznia 2021

Pierwszy Dzień Dziecka utraconego

 Wrzesień 2017

Wracam do dr M, który wreszcie może pobrać cytologię.

Rozmawiamy o kolejnej ciąży, mówi, że podejmie się prowadzenia, ale najpierw muszę być całkowicie zdrowa i przydałoby się poznać przyczynę krwotoków.

Po 2 tygodniach mam telefon, żeby jak najszybciej przyjechać.

Mam wynik niejednoznaczny, gin robi cytologię płynną, która podobno jest dokładniejszą metodą.

Mimo tego, że mam cierpliwie na spokojnie czekać na wynik lęk i stres biorą górę. 

W ostatni weekend mamy Warsztaty Gospel, tym razem spotkania jak i koncert finałowy odbywają się w kościele. 

3 dni odpoczynku od pracy, myślenia ciągle o wynikach, a przy tym spędzonych z całą moją trójką wspaniałych dzieci. 

Uczymy się pieśni religijnych po polsku i angielsku, modlimy się, wygłupiamy i na koniec Warsztatów, 3 dnia koncert po Mszy Świętej. 



Październik 

Hematolog mówi, że jest lekka poprawa, ale nadal leki muszę brać. Zmienia mi żelazo na takie w słoiczkach i czuję się jak Bella w ostatniej części Zmierzchu pijąca krew. 



15 października Dzień Dziecka Utraconego

Znalazłam w necie informację, że tego dnia w pobliskim Lublinie organizowana jest Msza dla rodzin dzieci utraconych.

Jedziemy, Kościół jest pełen ludzi, na początku Państwo, którzy organizują spotkania dla takich rodzin mówią , żeby wpisać imię Dziecka Utraconego i datę, kiedy narodziło się dla nieba.

Ksiądz jest bardzo empatyczny, nam wszystkim bardzo było potrzebne takie duchowe doznanie.

Po Mszy można kupić książki o tematyce straty, jest też organizowane spotkanie z innymi rodzicami, ale nie jesteśmy na to gotowi.

To takie nasze pożegnanie. Podczas kolejnej Mszy zbiorowej Ksiądz czyta : Michał syn Mai i Jacka...

Przynajmniej w ten sposób mogliśmy Go pożegnać.

Bardzo nam było ciężko, że nie mogliśmy Go pochować, zapalić mu lampki. 

Uczcić, że był choć tylko 49 dni. Można powiedzieć, że tylko 7 tygodni, a zdążyliśmy Go pokochać, snuć marzenia o wspólnej przyszłości i za nim zatęsknić. 

Sporo pisałam na forum o poronieniach. 

Napisałam wiersz dla maluszka :

Nosiłam Cię 49 dni 

Każdy z nich był wyjątkowy 

Mówiłam Ci co dzień, jak piękny świat jest

O tym, że liczy się każdy drobny gest

O ludziach, których spotykam 

O tym, jak gra muzyka 

Jak bardzo wszyscy Cię kochają 

Jak mocno na Ciebie czekają 

Tak bardzo bym chciała zobaczyć Cię 

Pocałować w nosek mówiąc :kocham Cię 

Zastanawiam się, jaki byś był 

Gdybyś z nami tutaj pozostał i żył 

Snułam z Tobą marzenia 

Zostały tylko wspomnienia 


Po tej Mszy zaczęło nam się żyć troszkę lżej. 

A dlaczego właśnie w styczniu zaczęłam o Nim pisać? 

Dlatego, że właśnie na 30 stycznia 2018 miałam termin. 

niedziela, 24 stycznia 2021

Życie po stracie

 

26. 06.2017 wracam do pracy, choć osłabiona i wypalona pojawiam się w pracy.

Kiedy podchodzę do współpracowników milkną rozmowy i nastaje krępująca cisza.

Czuję się jak przysłowiowe zgniłe jajo, jak robot przyjmuje towar, odbieram telefony, doradzam i niby wszystko ok.

I tylko łzy, które mi płyną, kiedy pojawiają się z świeżo urodzonymi dziećmi zdradzają mój stan.

Wtedy Kierowniczka mnie wygania na zaplecze, żebym się ogarnęła.

Z J nie rozmawiamy, ja bardzo bym chciała wyrzucić to wszystko z siebie, a On nie chce rozpamiętywać.

Mówi, że skoro lekarka powiedziała, że to puste jajo, nie było dziecka, to nad czym ja rozpaczam.

W domu snuję się jak cień, niby jestem obecna, dzieci coś do mnie mówią, ale niewiele dociera.

Idę do kontroli do tego niemiłego gina, bo zapisałam się pół roku wcześniej na wizytę nfz.

Mówi mi, że on mnie ostrzegał, że nie donoszę tej ciąży i każda następna skończy się tak samo.

Pytam, czy mimo wszystko jakby mi się udało zgodzi się prowadzić ciążę.

Odpowiedź brzmi :nie.

Szukam innego lekarza, na nfz zapisali mnie w mojej przychodni do jakiejś Pani, nawet szybko.

Wchodzę i szok, to ta Baba która wykonywała zabieg.

Wracają do mnie wspomnienia, chcę wyjść, duszno mi.

Osuwam się na krzesło i ciężko oddycham.

Baba się przejmuje i mierzy mi ciśnienie, daje mi wody.

Mówię jej, czy są jakieś przeciwskazania, żebyśmy się starali znów.

Mówi, że musimy odczekać 3 mce, bo inaczej znowu poronię.

Wychodzę załamana.

Mija 4 tygodnie od zabiegu, jadę do szpitala po wynik histo. 

Jakieś teksty po łacinie, z których niewiele rozumiem. 

Pojawia się ten młody lekarz, dr M i zaczyna mi tłumaczyć, że jednak było dzieciątko, tylko się przestało rozwijać i zostało wchłonięte. W badaniu wyszły szczątki płodu. W 98% przypadków puste jajo oznacza ciążę bezzarodkową, ale w moim przypadku zarodek był... 

J jest w szoku i dopiero teraz do niego w pełni dociera, że straciliśmy dziecko. 

Zaczyna pytać : dlaczego? Co było przyczyną? Czy można było temu zapobiec? 

Czy to dlatego, że jesteśmy przed 40 tką? 

Nie znam odpowiedzi na te pytania, przytłacza mnie to...


Próbujemy normalnie żyć, choć są chwile , kiedy całą naszą rodzinę przytłacza ta sytuacja.

W lipcu jedziemy do Częstochowy, to bardzo potrzebny nam czas.

Matka Boża przytula mnie do serca, ona wie, co ja czuję, rozumie.

Za kolejny tydzień jedziemy do Krakowa. 

Po raz pierwszy w życiu spacerujemy po urokliwych uliczkach, zwiedzamy Wawel i jedziemy do Łagiewnik.

Zarówno na Jasnej Górze, jak i w Łagiewnikach czuję się jak w domu i odzyskuję choć na chwilę spokój i równowagę.

To był potrzebny nam czas spędzony całą rodzinką.

Środek lipca, dostaję krwotoku, męczę się 2 dni, w końcu udaje mi się znaleźć namiar na tego młodego lekarza.

Jadę prywatnie, dr M zaprasza mnie na usg, czuję się skrępowana, ale szybko mnie uspokaja, że to Jego praca, a On musi sprawdzić, czy coś się dzieje, czy coś nie zostało itd.

Niby wszystko ok, ale sam widzi, że nie jest dobrze.

Daje mi 2 leki na zatamowanie krwawienia i mówi, że jeżeli mi nie przejdzie w ciągu 1-2 dni mam jechać do szpitala.

Na szczęście leki zaczynają działać.

Robię też badania, które mi zlecił i zapisuję się na kolejną wizytę.

Nie podobają mu się moje wyniki, daje mi skierowanie do Hematologa w Centrum Onkologii Ziemii Lubelskiej.

Czekam na termin w sierpniu i znowu dostaje krwotoku, tym razem od razu biorę leki od gina i szybciej wracam do normy.

Niestety moje wyniki nie są brane pod uwagę Profesor zleca mi badania, abym u nich zrobiła.

Czekamy na wyniki,na korytarzu widzę ludzi po chemii, cierpiących, wychudzonych, bez włosów.

Po 2 godzinach mnie wołają, Profesor zleca mi mnóstwo leków, kontrola za miesiąc. Jeżeli nie będzie poprawy mam się nastawić na transfuzję krwi.

Pyta mnie, czy w rodzinie były przypadki białaczki?

Zanim się zastanowię, odpowiadam, że dziadek zmarł na białaczkę. 

Nie stawia diagnozy, a pomimo to całą powrotną drogę analizuję i zaczynam się stresować...


piątek, 22 stycznia 2021

Strata dziecka

 

Wołają ordynatora, bo on musi te tabletki założyć.

Boli jak nie wiem, a On komentuje: ale to śmieszne?

-Co jest takie śmieszne pytam?

-ma Pani tyłozgięcie, jak trzeba będzie robić zabieg to będzie śmiesznie.

Myślę sobie... 

No mnie do śmiechu nie jest, chcę Wyć...

Wracam do łóżka i zwijam się z bólu.

Wytrzymuję 3 godziny i idę do punktu, żeby mi dały coś p/bólowego.

Znów wołają tego lekarza, który rzuca tylko nazwę i mówi : wytnie ją z butów i pójdzie spać.

Pielęgniarka mówi, żebym poszła do łazienki, bo po tym leku będę miała zawroty głowy i nie dam rady wstać.

Daje mi zastrzyk i za chwilę mi świat wiruje.

Coraz bardziej i bardziej, zaczyna mi się robić niedobrze, zastanawiam się, czy dam radę wstać po nerkę...

Budzę się rano, sobota 17 czerwca

Z rana wołają mnie na usg, jakiś młody człowiek robi usg i mówi : szkoda, że wcześniej nie dostała Pani leków, może by się udało.

Łzy płyną mi same...

Pani Maju jest puste jajo płodowe, czasem jest to błąd genetyczny i we wczesnym etapie dochodzi do poronienia. 

Niestety nie oczyściła się Pani macica, musimy zrobić zabieg, aby zapobiec zakażeniu organizmu. 

Czy Pani się zgadza? 

Chyba nie mam wyjścia. 

Mówią mi, żebym nic nie jadła i nie piła. 

Biję się z myślami, czy robię dobrze? , mam wyrzuty sumienia, że coś zrobiłam nie tak. 

Nagle w drzwiach sali staje Ksiądz i pyta, czy ktoś chce przyjąć Eucharystię. 

Ja chcę, jak się okazuje później Ksiądz nie chodzi tego dnia do pacjentów, ale do mnie przyszedł... 

Dają mi "głupiego Jasia" i proszą bym się przebrała w ich szpitalną koszulę. 

Wiozą mnie pod salę, ta wredna baba, co mnie przyjmowała ma robić zabieg. 

Kłócimy się, żeby wydała mi dziecko. 

Ona, że to nie dziecko tylko zlepek komórek i musi wysłać na badania histo. 

W końcu odpuszczam, usypiają mnie. 

Za chwilę budzą mnie, karzą przejść na drugie łóżko. 

Wiozą na salę, przychodzi J, nie umiem spojrzeć mu w oczy. 

Zawiodłam jako kobieta, matka, żona, jestem do d... 

Płaczę, a on głaszcze mnie po głowie.

Wtedy wchodzi Pani i podłącza ktg 2 Paniom w ciąży. 

Ryczę, aż nie mogę złapać tchu. 

Ze zmęczenia zasypiam....


budzę się i nie dociera do mnie,co się stało? Czuję pustkę. 

Panie chcą ze mną rozmawiać, ale ja nie chce. 

Kierowniczka napisała z 5 smsów, bo napisałam jej tylko, że jestem w szpitalu. 

Piszę jej, że poroniłam i za chwilę dostaje odpowiedź : mam nadzieję, że wróci Pani niedługo do pracy. 

Nie mam siły, wyłączam telefon i idę spać. 

W nocy przywożą kobietę, jak się okazuje 2 tygodnie po porodzie ma krwawienie. 

Dali jej leki i musi leżeć, w pewnym momencie słyszę jak odciąga mleko, laktator pracuje równomiernie. 

Idę do łazienki, wraca ból brzucha, więc idę po jakiegoś procha, żeby zasnąć.

6 rano kobieta znów odciąga mleko, budzi nas wszystkie i przeprasza.

Wstaję, nie mogę sobie znaleźć miejsca.

Chcę stąd wyjść, mam dość.

Kiedy wracam na salę Pani od laktatora prosi mnie, abym jej pomogła.

Robię to jak na autopilocie.

Przychodzi lekarz dyżurny, bo to niedziela i pyta, co i jak?

Zleca Paniom ktg, wtedy nie wytrzymuję i dosłownie krzyczę, że chcę stąd wyjść!

Lekarz się zgadza, dzwonię po J, pakuję się i czekam.

J bierze torbę, nie mówi nic, przytula mnie i wychodzimy.

W drzwiach spotykamy tego młodego lekarza, co mi robił usg przed zabiegiem.

Pyta : jak się Pani czuję?

Zdziwiona odpowiadam, że boli brzuch.

Na co on: ale psychicznie jak się Pani czuje?

Współczuję, bo napewno jest Pani ciężko.

Proszę nie tracić nadziei i odpoczywać.

Wtedy postanawiam poszukać, gdzie ten lekarz przyjmuje?

Wsiadamy do auta i jedziemy w ciszy, słońce świeci.

Zastanawiam się, jak to jest, że słońce nadal świeci, a mi właśnie wyrwano fragment serca? 

Jak mam dalej żyć? Czy kiedyś przestanę czuć ten ból?


Spontaniczny wyjazd do Kazimierza

 Dzisiaj postanowiliśmy pojechać do pobliskiego Kazimierza Dolnego, niestety pogoda nie dopisała,padało i było zimno, więc tylko przeszliśmy...