wtorek, 27 sierpnia 2019

Szpitalne życie

Wiadomo, że życie w szpitalu toczy się według ustalonych zasad.
Rano kąpiel, wizyta, ewentualnie badania lub leki, śniadanie.
Obiad, kolacja, wizyta.
A wiadomo jak wygląda żywienie kobiet karmiących w szpitalu



W tym wszystkim moje myśli krążące wciąż wokół tego maluszka.
Jeszcze w południe odwiedziny męża, a popołudniami wizyty córek.
Na początku nie docierało do mnie, że zostałam Mamą.
Potem bałam się, co będzie z małym.
Z jednej strony było mi ciężko, że jestem na jednej sali z 3 innymi Mamami i ich dziećmi.
Z drugiej strony miałam zajęcie, bo jak szły do łazienki prosiły abym zerkneła na dziecko, albo sama z siebie, jak któreś płakało to brałam na ręce.
Jak od 4 dnia życia mogłam małego przytulić podczas kangurowania więcej czasu spędzałam z Mateuszkiem.
Jedna z Pań opiekujących się Matim dała mi poradnik dla rodziców wcześniaka, który mi sporo wyjaśnił w kwestii opieki nad dzieckiem.
Jeżeli mnie czyta jakąś Mama wcześniaka, która szuka pomocnych rzeczy dla maluszka to polecam stronę https://www.dlawczesniaka.pl/
Kiedy szukałam malutkich pieluszek, specjalnego Rogala, pojemników na mleko nie mogłam tego znaleźć.
Na tej stronie znajdziecie większość potrzebnych rzeczy.
8 dnia życia Mateusza, gdy po raz kolejny niosłam mleko dla niego i chcialam aby mi go podali do kangurowania, Pani mówi, żebym mu przebrała pieluchę.
Na co ja, że nie potrafię.
-to Pani 4 dziecko i nie umie Pani.
A kto tamte dzieci przebierał?
-ja, ale mały jest taki malutki...
-im prędzej się Pani odważy tym lepiej.
Nie wypuścimy Was do domu, jak nie będziecie umieli zająć się dzieckiem.
Więc choć się bałam przewinęłam Go.
O ile to było możliwe starałam się jak najwięcej rzeczy robić przy nim sama.
Czasem tyle na Oiomie siedziałam, że mnie szukali z oddziału, żeby mi ciśnienie zmierzyć.
10 dnia życia Mateo zrobił postępy, jego stan był na tyle stabilny (termoregulacja) że awansował do przezroczystego łóżeczka zwanego "mydelniczką".
Mógł wreszcie opuścić inkubator, byłam z niego bardzo dumna, ale właśnie tego dnia dostałam wypis ze szpitala.



czwartek, 22 sierpnia 2019

Kangurowanie potrzebne dziecku i mamie

W sobotni poranek jak co dzień odciągałam mleko dla Mateuszka.
Po wizytach, kiedy usłyszałam, że stan jest stabilny poszłam na oiom. 
Mateuszek sobie spał. 
Pani, która tego dnia się nim opiekowała wzięła ode mnie mleko i powiedziała, żebym usiadła na fotelu. 
Myślę sobie :miło, że o mnie pomyślała, żebym po cesarce sobie usiadła.
Za chwilę mówi do mnie, żebym rozpięła koszulę.
Lekko się zdziwiłam, ale pomyślałam, że może mi pomoże w kwestii laktacji. 
Ani się obejrzałam, a na mojej piersi położyła Mateuszka. 
Okryła G0 moją koszul i pieluchą flanekową i powiedziała, żebym dobrze trzymała.
Na początku monitor oszalał, wszystko piszczało.
Ale jak przytuliłam maluszka powoli wyrównały się parametry i bicie serca wróciło do normy.
Położna mi pomogła, abym na fotelu się położyła z maluszkiem. 
To było takie cudowne uczucie móc po raz pierwszy tulić w ramionach swoje dziecko. 
On taki cieplutki prosto z inkubatora, taki mój, nasz.
 Może Wam się to wydać głupie, ale dopiero w takiej chwili poczułam się w pełni mamą tego małego ślicznego chłopaczka.
Pamiętam, że powiedziałam z :"Synku wreszcie mogę Cię przytulić, nawet nie wiesz, jak długo na to czekałam".
Tutaj próbował oglądać świat 

 A tutaj jego pierwszy uśmiech 😊





Mogłam go pogłaskać, pocałować w główkę, czuć jak pięknie pachnie, policzyć paluszki u rączek.
Tak bardzo mi było brak dotyku małych rączek. 
Dowiedziałam się, że jeżeli tylko będzie taka możliwość i stan synka na to pozwoli będą mi go dawać do kangurowania, bo głównie podczas takiego bliskiego kontaktu synek może dostać najważniejszą dla niego, witaminę M
Czyli witaminę miłości. 
Położyłam się z nim i tak chłonęłam każdą chwilę, opowiadałam mu, jak na niego czekałam, aż prawie zasnęłam. 
Poprosiłam wtedy Panią, aby już go odłożyła, choć z chęcią bym go jeszcze trzymała, ale bałam się, że mi z rąk wypadnie. 
Po powrocie na salę okazało się, że spędziłam z synkiem prawie 3 godziny. 
Następnego dnia, kiedy wspólnie z Jackiem odwiedziliśmy maluszka znów nam go Pani dała do kangurowania.
Jacek nagrał krótki filmik, którym chcę się z Wami podzielić. 


Podczas kangurowania rodzi się lub umacnia więź między rodzicami a dzieckiem.
Dziecko poznaje rodziców poprzez dotyk, szybciej dochodzi do siebie. 
Jest to też z korzyścią dla Mamy, która musi być silna, choć w środku jest rozbita. Ten kontakt pozwala jej wrócić do równowagi emocjonalnej. 
Za każdym razem nie mogłam się doczekać 
momentu kangurowania, które było możliwe raz dziennie. 

niedziela, 18 sierpnia 2019

Witaj synku

Przez te 9 miesięcy, czy też 40 tygodni przygotowujemy się do powitania naszego dzieciaczka.
Ja miałam na to trochę mniej czasu, kiedy trzeba było nagle rozwiązać ciążę.
Ale nikt mnie nie przygotował na powitanie wcześniaka.
Będąc w ciąży, jak każda Mama wyobrażałam sobie, jak wygląda mój syn? Jakie ma oczy? Uszka? Nosek? Do kogo jest podobny?
Nie byłam przygotowana na widok wcześniaka w inkubatorze.
Neonatolog wstępnie mi powiedział, że Mateuszek ma podłączone 2 wenflony, w jednym jest króplówka nawadniająco-żywieniowa, w 2 dostaje potrzebne leki, przede wszystkim antybiotyk, ponieważ ma wrodzone zapalenie płuc.
Jest trochę pokłóty, bo musieli mu pobrać komplet badań.
Z jednej strony nie mogłam się doczekać, kiedy go zobaczę, a z drugiej strony bałam się.
Przede wszystkim bałam się, że się rozkleję, obwiniałam się, że przeze mnie jest w inkubatorze.
Przyszedł Jacek, a ja szłam przez długi korytarz noga za nogą.
Byłam osłabiona i obolała, szwy ciągnęły.
Jakoś doczłapałam do korytarza.
Jacek mnie instruował, gdzie mam iść.
Najpierw procedura odkażania rąk i weszliśmy na wsześniaczy OIOM.
Jacek poprowadził mnie do inkubatora i zobaczyłam malutką główeczkę leżąca na specjalnym rogalu.
Przykryty był pieluszką flanelową i miał do nóżek podłączone wenflony.





Pani mi otworzyła  inkubator, abym coś do niego powiedziała.
Kiedy zaczęłam się odzywać malutki od razu zaczął się wiercić,  za chwilę się rozpłakał, a mi pękało serce.
To nie tak miało być, miałam go trzymać w ramionach, a zamiast tego sprawiam mu ból.
Monitor, pod który był podłączony oszalał, wył i pikał.
Przyszła pielęgniarka i powiedziała, że na pierwszy raz starczy, że małemu trzeba spokoju i dużo miłości.
No i dobrze by było jakbym przyniosła siarę.
Chwilę jeszcze z Jackiem porozmawiałam i wróciłam na salę.
Po kolejnych godzinach prób ręcznego odciągania mleka pokazało się kilka kropli.
Więc poczłapałam na OIOM zanieść.
Pielęgniarka ucieszyła się i od razu mu wlała całość do buzi.
Powiedziała, że kończy się kroplówka z immunoglobuliną i będę mogła go dotknąć.
Otworzyła mi okienko inkubatora i włożyłam rękę do środka.
Odruchowo zaczęłam głaskać główkę, znów monitor zaczął wyć.
Pielęgniarka powiedziała, że bardzo to dla niego duży bodziec, dlatego serduszko przyspiesza.
Doradziła mi, abym całą rękę na niego powoli położyła.
Pokazała mi na monitorze co jest co i na co zwrócić uwagę.
Chwilę tak stałam dotykając chudziutką klatkę piersiową, która rytmicznie się unosiła.
Chciałam mu tak wiele dać, a nie mogłam nic więcej.
Wróciłam na salę i pracowałam nad zwiększeniem laktacji.
Miałam nieść jak tylko cokolwiek uda mi się odciągać.
Moje życie szpitalne wyglądało tak, że co 3 godziny (w nocy nastawiałam budzik) odciągałam mleko, szłam do małego, wracałam na salę i tak w koło.
Wieczorem przyszła do mnie inna Pani doktor neonatolog, powiedziała, że nie wiedzą już co mają robić, bo pomimo przetoczenia immunoglobuliny poziom płytek krwi jeszcze spadł.
Stan Matiego jest poważny i ta noc będzie decydująca.
Po jej wyjściu popłakałam się, czułam się taka bezsilna.
Urochomiłam wszystkiego znane grupy modlitewne o pomoc.
Prawie całą noc nie spałam i rano, kiedy udało mi się trochę mleka odciągnąć bałam się iść do małego.
W końcu poszłam, zobaczyłam, że spokojnie oddycha i nawet nie zapytałam się, co i jak.
Na wizycie dowiedziałam się, że lekko poprawił się wynik i jest stabilnie.


sobota, 10 sierpnia 2019

Jak zostałam Mamą wcześniaka

Na ostatnim usg 18 września mój gin powiedział, że idzie na urlop i raczej go nie będzie w szpitalu, ale mogę dzwonić o każdej porze, jeżeli by mnie coś niepokoiło.
Jeżeli wszystko będzie ok miałam się zjawić na kolejnej wizycie 9 października.
W pierwszym tygodniu października jakoś tak dziwnie się czułam, wiecznie zmęczona, do tego kiepsko czułam ruchy małego i kilkukrotnie byłam w szpitalu, ale mnie odesłano po sprawdzeniu tętna do domu.
Jeszcze 8 października byłam na ktg i w szpitalu na ocenie, ale lekarz od niechcenia rzucił okiem i powiedział, żebym nie panikowała.
W nocy obudził mnie ból brzucha i w łazience zobaczyłam , że zaczęłam krwawić.
Więc zadzwoniłam do męża do pracy( miał nocną zmianę) i zaczęłam pakować torbę.
Ogromnie się bałam, co z maluszkiem, tym bardziej, że od wieczora znowu nie czułam ruchów.
W końcu przyjechał Jacek i po 3ej w nocy byliśmy w szpitalu.
Położna przytknęła głowicę, na początku nie mogła znaleźć tętna, a mi chciało się płakać.
W końcu usłyszałam miarowe bicie serduszka.
Po zapisie zbadał mnie ginekolog, ale powiedział, że nic się bardzo nie dzieje, ale zrobimy jeszcze usg.
Na usg jeździł głowicą i kręcił głową i nic nie mogłam z mimiki jego twarzy wyczytać.
Na koniec rzucił tylko, że nie jest dobrze, kazał mi podać herbatę i kolejny zapis ktg.
W zapisie nic się nie zmieniło, więc zawołał mnie na usg, na które wezwał swojego kolegę.
Od tego drugiego ginekologa dowiedziałam się, że zastanawiają się nad cesarką, bo malutki ma złe przepływy i w dodatku się nie rozwija.
Powiedział mi, że malutki wychodzi na 1700g a na wizycie 3 tygodnie wcześniej miał 1785g, więc podejrzewają, że ma hipotrofię.
Zapytałam, dlaczego się zastanawiają?
To usłyszałam, że rozważają, co jest lepsze?
Poza tym mały nie dostał sterydów na rozwój płuc, jak zostanie w brzuchu może to być dla niego niebezpieczne, bo nie dostaje tego, co potrzeba, jak zrobią cesarkę nie wiadomo, jak sobie poradzi.
Jacek w międzyczasie pojechał do domu, bo od razu mu powiedzieli, że mnie zostawią w szpitalu.
Kiedy zapadła decyzja o cięciu musiałam do niego zadzwonić, bo w tym stresie zapomniałam wziąć wyniki grupy krwi.
Bardzo się stresowałam, bo nie miałam cesarki, choć czytałam o niej trochę, kiedy gin mi wspomniał, że tak się może zakończyć ciąża.
Ale co innego czytać, a co innego przeżyć.
Przyjechał Jacek z wynikami, ale nawet nie byłam w stanie z nim porozmawiać, poza tym jak powiedzieli lekarze liczyła się każda chwila.
Podłączyli mi wenflon i musiałam wypić uspokajacza, zacewnikowali mnie i przeszłam na salę operacyjną, gdzie anestezjolog przeprowadziła ze mną wywiad i poinformowała mnie, że najlepiej będzie jak mnie uśpią.
Tyle pamiętam, potem podczas gdy mnie przekładali ze stołu na łóżko usłyszałam tego nieprzyjemnego lekarza jak mówi: taki zdechlok i zaczęłam płakać.
Jak mnie wywieźli na korytarz Jacek do mnie mówił, że widział małego, że jest śliczny choć malutki, że od razu płakał,  ale teraz jest pod tlenem i że wszystko będzie dobrze, a ja dalej płakałam i nic do mnie nie docierało.
Cały czas miałam w głowie słowa tego lekarza.
Moim zdaniem ten człowiek nie powinien pełnić takiego zawodu, z takim podejściem.
Wracając do tematu przewieźli mnie na salę pod monitor, usłyszałam tylko, że muszę 12 godzin leżeć i zasnęłam.
Kiedy co jakiś czas się budziłam przychodziła pielęgniarka, żebym piła wodę i zmierzyć mi ciśnienie.
I tak zasypiałam i budziłam się, na dosłownie chwilkę wpuścili do mnie dziewczyny i powiedziały, że widziały maluszka, że jest śliczny choć malutki.
Na chwilę był Jacek podziękował mi za ślicznego synka, a do mnie nie docierało.
Poprosiłam go, żeby zrobił mu zdjęcie, bo koniecznie chciałam go zobaczyć .
Znów zapadłam w sen, przyszła pielęgniarka od maluszków i bez pytania nacisnęła mi pierś i stwierdziła, że nie ma siary.
Zostawiła mi na stoliku obok pojemnik na mleko, jak odciągnę i sobie poszła.
W międzyczasie przywieźli na łóżko obok Panią z planowej cesarki, której po 2 godzinach przynieśli maluszka.
Na chwilę przyszedł do mnie neonatolog, powiedział,że Mateuszek został wydobyty o 5:23 9 października 2018 roku, ważył 1740g i mierzył 46 cm.
Obecnie oddycha sam i jego stan jest stabilny.
Jacek mi wysłał zdjecie maluszka.

Wieczorem podczas wizyty ginekologicznej prosiłam Panią doktor i pielęgniarkę, aby mnie zawiozły do mojego maluszka, to najpierw usłyszałam, że jest to niemożliwe.
A po chwili lekarka powiedziała: jakby Pani naprawdę zależało, to by Pani wstała i poszła do dziecka, widocznie Pani nie zależy.
Kazała mi odłączyć cewnik i pionizowanie zacząć.
Polegało to na tym, że musiałam jakoś usiąść na łóżku, a potem wstać.
Niestety zrobiłam to za szybko i jak siadłam to mi się zaczęło w głowie kręcić, na co usłyszałam komentarz, że nikt mnie nie będzie łapał :(
Niestety nie byłam w stanie zrobić kilku kroków.
Dopiero koło północy udało mi się doczłapać do wc.
Następnego dnia z rana zostałam przeniesiona na inną salę, na której byłyśmy we 4, wszystkie Panie miały przy sobie dzieci.
Ja nie...
Było mi bardzo ciężko patrzeć jak tulą do siebie te malutkie istotki, jak całują, przytulają.
Podczas wizyty pediatrycznej lekarze traktowali mnie jak powietrze.
W końcu jeden z nich do mnie podszedł i zapytał: to Pani jest Mamą maluszka z wczoraj?
Proszę Pani, wiem, że nie jest Pani lekko, ale brak informacji w przypadku wcześniaka to dobra wiadomość, z reguły coś mówimy, jeżeli szukamy lub coś się dzieje.
Jak jest stan stabilny to też jest dobra wiadomość.
Takie są wcześniaki, musi się Pani uzbroić w cierpliwość i nauczyć, jak być Mamą wcześniaka.
Chciałbym jeszcze zrobić jedno badanie Pani  i Jemu, jeżeli się Pani zgodzi, bo szukamy przyczyny małopłytkowości.
Oczywiście się zgodziłam, chyba zgodziłabym się wtedy na wszystko.

Czekałam na męża, żeby pójść do naszego synka, ale o tym już w kolejnym poście.

wtorek, 6 sierpnia 2019

Moja ciąża, czyli jak to się zaczęło

Zawsze marzyłam o tym, aby mieć dużą rodzinę, z resztą sama z takiej pochodzę i choć zawsze to starszy brat miał lepiej, to tkwił we mnie ten wzór rodziny.
Takim minimum moim i męża była trójka dzieci i tak udało nam się po 8 latach małżeństwa zrealizować ten minimalistyczny plan.
Lata mijały, dzieci rosły, a mnie się marzyło coraz częściej małe dziecko.
Z jednej strony z każdym rokiem ryzyko rosło, no i człowiek doroślejszy, inaczej na pewne rzeczy patrzy.
W końcu zdecydowaliśmy się spróbować, ale ta 4 ciąża, o którą staraliśmy się blisko rok zakończyła się zanim zdążyliśmy się nią nacieszyć.
Dlatego kiedy podczas moich 40 urodzin mój ulubiony szampan mi nie smakował i ogólnie wszystko mi dziwnie pachniało, zaczęłam się zastanawiać, a może tym razem nam się udało.
Kilka dni później zrobiłam test i gdy zobaczyłam 2 kreski nie mogłam w to uwierzyć.
W zasadzie z mężem sobie odpuściliśmy i jak to się stało, że nam się udało nie wiem do dziś.
Dla mnie to ewidentny cud i dar od Boga.
Po tym, co przeżyliśmy w 2017 roku bałam się cieszyć, więc dla pewności kolejnego dnia zrobiłam 2 testy i jeszcze kolejnego kolejne dwa.
Wszystkie choć bladziutkie, wskazywały 2 kreski.
Umówiłam się z moim ginekologiem, że jeżeli uda nam się, to zaraz po pozytywnym teście pójdę do niego.
Dla pewności zrobiłam jeszcze Betę ( jest to badanie z krwi, które wykazuje poziom gonadotropiny kosmówkowej, czyli hormonu, którego poziom rośnie w ciąży).
Tak przygotowana poszłam do mojego ginekologa, który stwierdził 6 tydzień ciąży, ale malutka kropeczka była za malutka, abym mogła usłyszeć bicie serca maluszka.
Dostałam skierowanie na badania, zalecenie oszczędzania i luteinę na podtrzymanie.
2 tygodnie później w pracy zaczął mnie brzuch boleć i pojawiły się plamienia, więc podczas przerwy w pracy zadzwoniłam do mojego ginekologa.
Kazał mi zwolnić się z pracy, wziąć magnez, leżeć i zgłosić się do niego następnego dnia.
Chyba, żeby coś się działo,to natychmiast na sor.
Cała w stresie pojechałam na kolejną wizytę, maluszek na szczęście miał się dobrze, usłyszałam też bicie serca i się popłakałam.
Choć okazało się, że mam krwiaka i pewnie stąd to plamienie, więc dostałam nakaz bezwzględnego leżenia.
Mój maluszek miał wtedy 1,6 cm

Dostałam L4, zakaz aktywności i dodatkowo 3x dziennie magnez i progesteron na podtrzymanie.

Ze względu na ciążę wysokiego ryzyka gin kazał mi się zgłaszać na wizyty co 2 tygodnie.
Początki były dla mnie ciężkie, bo z osoby, która na chwilę nie usiądzie, jeździ na rowerze, dużo spaceruje, wszystko w domu sama zrobi nagle musiałam zwolnić, leżeć i wpatrywać się w sufit.
Na szczęście hormony ciążowe powodowały u mnie na początku senność i sporo dnia przesypiałam, za to w nocy się tłukłam i nie mogłam się ułożyć.
Bardzo ciężkie dla mnie było proszenie o picie, jedzenie czy coś innego.
Dwa tygodnie później podczas wizyty nie było już krwiaka i gin mi pozwolił troszkę chodzić po domu, oczywiście w granicy rozsądku.
Musiałam jednak zacząć brać euthyrox, ponieważ wyniki tsh był w górnej granicy normy.
Maluszek miał zrobione pierwsze zdjęcia 3D, które mnie rozczuliły, bo był na nich taki we mnie wtulony.


Urósł prawie 2 krotnie do 3,08 cm i jego serduszko 180 uderzeń na minutę.
Podczas tej wizyty gin dał mi skierowanie na 1 badanie prenatalne.
Chodziłam do niego prywatnie i ma uprawnienia do takiego badania, ale wiadomo, że to dodatkowe koszta, więc zaproponował, że skieruje mnie do Lublina, abym miała w ramach NFZ.
Pojechałam do Lux Medu na umówioną wizytę.
Pan doktor od progu, że jestem stara i czy zgadzam się na amniopunkcję?!
Wiedząc o tym, że to jest bardzo inwazyjne badanie nie zgodziłam się, tym bardziej, że jeszcze nie widział mojego dziecka, a już oceniał.
Na usg bardzo mocno naciskał mój brzuch, mimo moich protestów, że to boli.
Jak już z pół godziny mnie badał, widzieliśmy całego malucha, słyszeliśmy bicie serca, to wymyślił badanie sondą wewnętrzną, że niby jestem tak gruba, że dobrze czegoś tam nie zobaczył.
Maleństwo miało już prawie 6cm  a serduszko biło z prędkością 176 uderzeń
Był bardzo  niedelikatny, po tym badaniu zaczęłam krwawić i się załamałam.
Niestety mimo leżenia nie było poprawy, więc mój ginekolog kazał przyjechać.

Musiałam dostać kolejne leki, bo tamten gin wygniótł mi 2 krwiaki.
No i znów powrót do całkowitego leżenia plackiem.

W 15 tygodniu gin sprawdził, czy wszystko jest ok,poza tym, że maluszek ułożył się poprzecznie rozwijał się prawidłowo i udało się dostrzec, że noszę pod sercem synka.

Kiedy wyszłam z gabinetu i powiedziałam o tym mężowi stwierdził tylko dumny : wiedziałem !

Na kolejne usg prenatalne poszłam już do mojego gina na tzw półówkowe zwane chyba najważniejszym badaniem.
Dzieciaczek jest jeszcze na tyle mały, że można go łatwo obejrzeć, a z drugiej strony na tyle duży, że można dużo zobaczyć.
Wtedy też mój ginekolog zauważył, że boję się cieszyć tą ciąża i że już połowa minęła, więc czas najwyższy się nią cieszyć.
Mały ułożył się podłużnie główkowo, czyli idealnie
Ważył 319 g i tętno 156 /minutę
Wtedy też dalsza rodzina i znajomi dowiedzieli się o mojej ciąży.








Gin pozwolił mi na wyjście pod blok na ławkę, ale choć cieszyłam się jak dziecko, to nie miałam zupełnie siły.

Któregoś dnia postanowiłam się przejść nad Wisłę, tak bardzo lubię podziwiać zachody słońca, ale choć mam 100 metrów ledwo się doczłapałam


18 sierpnia w 27 tygodniu ciąży gin zważył maluszka, waga 1073g zaliczyła go do niskiego centylu.
Od razu zapytałam, o co chodzi, lekarz powiedział, że na razie nie ma powodów do niepokoju, ale prawdopodobnie dziecko będzie drobniejsze niż moje pozostałe dzieci, bo jest mniejsze o jakiś tydzień niż by wynikało. Kazał mi zmniejszyć ilość brania jednego z hormonów, aby całkiem odstawić.
Bałam się, że po odstawieniu progesteronu powrócą wcześniejsze dolegliwości. Na szczęście robiłam to stopniowo i wszystko było ok.





Podczas 3 usg prenatalnego gin sprawdził wszystkie narządy, szczególnie skupił się na budowie serduszka i mózgu, a także innych narządów, ale serduszko mogliśmy dłużej posłuchać.
Zrobił też śliczne zdjęcia 3D. Wtedy nawet nie podejrzewałam, że to będzie moja ostatnia wizyta u niego i ostatnie usg.






Pamiętam jak śmieliśmy się z ginem, że Mati będzie wielka stopa, bo ma mniej więcej 40 cm, a stopa ma ponad 6 cm :P
Ważył wtedy wg usg 1785g 
Synek był znów ułożony pośladkowo i gin wspomniał, że jak się nie przekręci, to prawdopodobnie czeka mnie cesarskie cięcie.


Na następną wizytę kazał mi przyjść 9 października, a tego dnia mój synek pojawił się na świecie.

A to opowieść na kolejny post.

PS.Dobrze, że przez tą niełatwą, leżącą ciążę mogłam liczyć na najbliższych, syn mnie woził na badania i wizyty, a córki pomagały w domu: gotowały, robiły zakupy itd.



Spontaniczny wyjazd do Kazimierza

 Dzisiaj postanowiliśmy pojechać do pobliskiego Kazimierza Dolnego, niestety pogoda nie dopisała,padało i było zimno, więc tylko przeszliśmy...