sobota, 10 sierpnia 2019

Jak zostałam Mamą wcześniaka

Na ostatnim usg 18 września mój gin powiedział, że idzie na urlop i raczej go nie będzie w szpitalu, ale mogę dzwonić o każdej porze, jeżeli by mnie coś niepokoiło.
Jeżeli wszystko będzie ok miałam się zjawić na kolejnej wizycie 9 października.
W pierwszym tygodniu października jakoś tak dziwnie się czułam, wiecznie zmęczona, do tego kiepsko czułam ruchy małego i kilkukrotnie byłam w szpitalu, ale mnie odesłano po sprawdzeniu tętna do domu.
Jeszcze 8 października byłam na ktg i w szpitalu na ocenie, ale lekarz od niechcenia rzucił okiem i powiedział, żebym nie panikowała.
W nocy obudził mnie ból brzucha i w łazience zobaczyłam , że zaczęłam krwawić.
Więc zadzwoniłam do męża do pracy( miał nocną zmianę) i zaczęłam pakować torbę.
Ogromnie się bałam, co z maluszkiem, tym bardziej, że od wieczora znowu nie czułam ruchów.
W końcu przyjechał Jacek i po 3ej w nocy byliśmy w szpitalu.
Położna przytknęła głowicę, na początku nie mogła znaleźć tętna, a mi chciało się płakać.
W końcu usłyszałam miarowe bicie serduszka.
Po zapisie zbadał mnie ginekolog, ale powiedział, że nic się bardzo nie dzieje, ale zrobimy jeszcze usg.
Na usg jeździł głowicą i kręcił głową i nic nie mogłam z mimiki jego twarzy wyczytać.
Na koniec rzucił tylko, że nie jest dobrze, kazał mi podać herbatę i kolejny zapis ktg.
W zapisie nic się nie zmieniło, więc zawołał mnie na usg, na które wezwał swojego kolegę.
Od tego drugiego ginekologa dowiedziałam się, że zastanawiają się nad cesarką, bo malutki ma złe przepływy i w dodatku się nie rozwija.
Powiedział mi, że malutki wychodzi na 1700g a na wizycie 3 tygodnie wcześniej miał 1785g, więc podejrzewają, że ma hipotrofię.
Zapytałam, dlaczego się zastanawiają?
To usłyszałam, że rozważają, co jest lepsze?
Poza tym mały nie dostał sterydów na rozwój płuc, jak zostanie w brzuchu może to być dla niego niebezpieczne, bo nie dostaje tego, co potrzeba, jak zrobią cesarkę nie wiadomo, jak sobie poradzi.
Jacek w międzyczasie pojechał do domu, bo od razu mu powiedzieli, że mnie zostawią w szpitalu.
Kiedy zapadła decyzja o cięciu musiałam do niego zadzwonić, bo w tym stresie zapomniałam wziąć wyniki grupy krwi.
Bardzo się stresowałam, bo nie miałam cesarki, choć czytałam o niej trochę, kiedy gin mi wspomniał, że tak się może zakończyć ciąża.
Ale co innego czytać, a co innego przeżyć.
Przyjechał Jacek z wynikami, ale nawet nie byłam w stanie z nim porozmawiać, poza tym jak powiedzieli lekarze liczyła się każda chwila.
Podłączyli mi wenflon i musiałam wypić uspokajacza, zacewnikowali mnie i przeszłam na salę operacyjną, gdzie anestezjolog przeprowadziła ze mną wywiad i poinformowała mnie, że najlepiej będzie jak mnie uśpią.
Tyle pamiętam, potem podczas gdy mnie przekładali ze stołu na łóżko usłyszałam tego nieprzyjemnego lekarza jak mówi: taki zdechlok i zaczęłam płakać.
Jak mnie wywieźli na korytarz Jacek do mnie mówił, że widział małego, że jest śliczny choć malutki, że od razu płakał,  ale teraz jest pod tlenem i że wszystko będzie dobrze, a ja dalej płakałam i nic do mnie nie docierało.
Cały czas miałam w głowie słowa tego lekarza.
Moim zdaniem ten człowiek nie powinien pełnić takiego zawodu, z takim podejściem.
Wracając do tematu przewieźli mnie na salę pod monitor, usłyszałam tylko, że muszę 12 godzin leżeć i zasnęłam.
Kiedy co jakiś czas się budziłam przychodziła pielęgniarka, żebym piła wodę i zmierzyć mi ciśnienie.
I tak zasypiałam i budziłam się, na dosłownie chwilkę wpuścili do mnie dziewczyny i powiedziały, że widziały maluszka, że jest śliczny choć malutki.
Na chwilę był Jacek podziękował mi za ślicznego synka, a do mnie nie docierało.
Poprosiłam go, żeby zrobił mu zdjęcie, bo koniecznie chciałam go zobaczyć .
Znów zapadłam w sen, przyszła pielęgniarka od maluszków i bez pytania nacisnęła mi pierś i stwierdziła, że nie ma siary.
Zostawiła mi na stoliku obok pojemnik na mleko, jak odciągnę i sobie poszła.
W międzyczasie przywieźli na łóżko obok Panią z planowej cesarki, której po 2 godzinach przynieśli maluszka.
Na chwilę przyszedł do mnie neonatolog, powiedział,że Mateuszek został wydobyty o 5:23 9 października 2018 roku, ważył 1740g i mierzył 46 cm.
Obecnie oddycha sam i jego stan jest stabilny.
Jacek mi wysłał zdjecie maluszka.

Wieczorem podczas wizyty ginekologicznej prosiłam Panią doktor i pielęgniarkę, aby mnie zawiozły do mojego maluszka, to najpierw usłyszałam, że jest to niemożliwe.
A po chwili lekarka powiedziała: jakby Pani naprawdę zależało, to by Pani wstała i poszła do dziecka, widocznie Pani nie zależy.
Kazała mi odłączyć cewnik i pionizowanie zacząć.
Polegało to na tym, że musiałam jakoś usiąść na łóżku, a potem wstać.
Niestety zrobiłam to za szybko i jak siadłam to mi się zaczęło w głowie kręcić, na co usłyszałam komentarz, że nikt mnie nie będzie łapał :(
Niestety nie byłam w stanie zrobić kilku kroków.
Dopiero koło północy udało mi się doczłapać do wc.
Następnego dnia z rana zostałam przeniesiona na inną salę, na której byłyśmy we 4, wszystkie Panie miały przy sobie dzieci.
Ja nie...
Było mi bardzo ciężko patrzeć jak tulą do siebie te malutkie istotki, jak całują, przytulają.
Podczas wizyty pediatrycznej lekarze traktowali mnie jak powietrze.
W końcu jeden z nich do mnie podszedł i zapytał: to Pani jest Mamą maluszka z wczoraj?
Proszę Pani, wiem, że nie jest Pani lekko, ale brak informacji w przypadku wcześniaka to dobra wiadomość, z reguły coś mówimy, jeżeli szukamy lub coś się dzieje.
Jak jest stan stabilny to też jest dobra wiadomość.
Takie są wcześniaki, musi się Pani uzbroić w cierpliwość i nauczyć, jak być Mamą wcześniaka.
Chciałbym jeszcze zrobić jedno badanie Pani  i Jemu, jeżeli się Pani zgodzi, bo szukamy przyczyny małopłytkowości.
Oczywiście się zgodziłam, chyba zgodziłabym się wtedy na wszystko.

Czekałam na męża, żeby pójść do naszego synka, ale o tym już w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miło mi będzie, jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią

Spontaniczny wyjazd do Kazimierza

 Dzisiaj postanowiliśmy pojechać do pobliskiego Kazimierza Dolnego, niestety pogoda nie dopisała,padało i było zimno, więc tylko przeszliśmy...