piątek, 26 marca 2021

Nagły koniec ciąży


 Proszę ją, że się martwię, że to ciąża zagrożona. Mówi, żebym zaczekała, że zadzwoni do koleżanki i do mnie oddzwoni. 

Oddzwania, że  koleżanka się zgodziła, przyjedzie i mi zrobi ktg.

Serce bije miarowo, a ruchów dalej nie ma. Dała mi 2 cukierki, żebym zjadła, ale to nic nie zmieniło.

Po 30 minutowym zapisie idziemy do pobliskiego szpitala na konsultację, jest mój "ulubiony" ordynator żartowniś.

Aby przytknął głowicę usg, pokazał mi, że serce bije i mówi : niech Pani nie panikuje, widziała serce bije. Iść do domu i wrócić jak coś się będzie działo.

Wracam do domu i staram się nie myśleć, trochę się uspokajam.

Około 2ej w nocy wstaje do wc i dostaję krwotoku.

Wyć mi się chce, nie czuję dziecka, a w głowie mam tylko pytanie : czy on jeszcze żyje?

Dzwonię do J, żeby przyjechał z pracy, bo musi ze mną pojechać do szpitala.

Pakuję torbę do szpitala, zjawia się mąż i jedziemy.

Pani położna wita mnie słowami : to znowu Pani?!

Woła lekarza, który po badaniu stwierdza, że jest lekkie krwawienie, ale nie krwotok. Myślał, że przyjadę taka jak stoję? Przecież wiadomo, że się ogarnęłam, zanim przyjechałam.

Mówi, żeby podłączyć ktg. Położna przystawia głowicę i słyszę ciszę... Milion myśli w głowie.

Pyta mnie, jak jest dziecko ułożone?

-poprzecznie pośladkowo

Jeździ chwilę po całym brzuchu, w końcu słychać bicie serca. Przynosi mi herbatę szpitalną, że może poczuję ruchy.

Nic nie czuję.

Przechodzę na usg, ginekolog robi jakieś groźne miny i chrząka.

Jak ja tego nie lubię. Wiem, że coś jest nie tak, ale człowieku odezwij się.

Najgorsze momenty, to domyślać się.

Mówi, że mnie zostawi w szpitalu, więc mówię do J, żeby jechał do domu i rano mi przywiózł wyniki grupy krwi, bo z tych nerwów zapomniałam.

Znowu podłączają ktg, słyszę bicie serca maluszka, ale ruchów nadal nie ma.

Wołają mnie na usg, ten gin, który mnie nadal poprosił o konsultację młodszego kolegę.

Ten zaczyna robić usg i mówi od razu : miałeś rację stary.

Tamten wychodzi, a ten jeździ po brzuchu głowicą, mierzy, sprawdza.

Więc proszę go, żeby mi powiedział, co się dzieje? Bo okropnie się stresuję.

Słyszę : rozważamy cc, bo mały ma złe przepływy, w dodatku szacują jego wagę na 1700g, a przecież 2 tygodnie wcześniej jak byłam na usg miał 1785.

Jak to możliwe? Pytam.

Słyszę tylko: prawdopodobnie hipotrofia. Czy Pani dostawała sterydy?

-nie

-wie Pani jak zostawimy maluszka w brzuchu, to w końcu zatrzyma się serduszko, ale jak go wyjmiemy, to nie wiem, czy sobie poradzi? bo jest malutki, no i to chłopiec.

Ok, nie ma na co czekać, proszę przejść do zabiegowego, dają mi tabletkę próbują mi założyć wenflon, ale nie wiem, czy ze stresu, czy co, ale 3 razy się wykluwają i nic.

Przychodzi 2 Pani i próbuje, druga mi zdejmuje biżuterię i mówi, żeby dzwonić do męża po grupę krwi.

Podpieli mi cewnik, przechodzę na salę operacyjną, gdzie podpisuję zgodę na zabieg, szybki wywiad anestezjologiczny i słyszę, że najlepiej będzie, jak mnie uśpią. Zgadzam się na wszystko, aby tylko go uratowali.

Golą mi brzuch, polewają jodyną i przyciskają maseczkę, aż mnie boli nos. Mam chęć zaprotestować, ale zasypiam...

Wydaje mi się, że minęła chwila, kiedy otwieram oczy słyszę tylko od tego gina, co mnie przyjmował, jak mówi do drugiego " taki zdechlok". Kiedy widzi, że się obudziłam milknie, a mnie łzy lecą jak groch.

Boże, czy moje dziecko żyje? Co ja najlepszego zrobiłam? Gdzie On jest? Jestem beznadziejna, to wszystko moja wina.

Wywożą mnie na korytarz, gdzie Jacek mnie przytula uśmiechnięty. Z czego On się cieszy? Nasze dziecko walczy o życie, a On się uśmiecha...

Głaszcze mnie po głowie całuje i dziękuję za ślicznego synka.

Mówi, że synek jest malutki, ale prześliczny i od razu płakał, zabrali go w inkubatorze.

Do mnie nie dociera, nadal płaczę, przewożą mnie na pooperacyjną, Jacek mnie całuje i mówi, że przyjedzie koło poludnia, to może coś będzie coś wiadomo.

Ryczę sama w sali, aż zasypiam... 

czwartek, 18 marca 2021

33 tydzień ciąży



 18.09.2018

Badanie prenatalne 3 trymestru, zaczynam autentycznie cieszyć się tą ciążą, choć jest tak skrajnie różna od poprzednich.

Wyniki mam lepsze niż ostatnio, z jednej strony się cieszę, z drugiej nie mogę się nadziwić, że nie mam anemii, która towarzyszyła mi w każdej ciąży.

Gin długi ogląda maluszka z każdej strony, chłopaczek rośnie, choć jest 2 tygodnie mniejszy niż tygodnie ciąży .

Jednak gin mówi, że mieści się w normie, ochoczo się przeciąga i wierci i możemy nawet zobaczyć jego stopę.

Mam wrażenie, że sam chce nam się pokazać i robi różne pozy. Waży już 1785g i ma około 40cm,a jego stopa ma aż 6cm i Pan doktor żartobliwie mówi, że będzie wielka stopa 😄

Mam zalecenie odstawić luteinę, w ten sam sposób, co progesteron.

Umawiamy się na następną wizytę 9 października, gin mówi, że właśnie kończy specjalizację, dlatego nie może wyznaczyć wcześniej wizyty, ale jakby się coś działo, to mam dzwonić o każdej porze.

Niestety wysypka jest coraz gorsza, mam mnóstwo świeżych ran i strupów, dostaje skierowanie do dermatologa na cito. 

Dostaję się w ciągu tygodnia, ale dermatolog sugeruje, że to na może być na tle psychosomatycznym i daje mi skierowanie do psychologa. Poza tym mówi, że na tym etapie choroby, to przepisze mi sterydy, oczywiście mam smarować najmniejszą możliwą ilość, dostaje dodatkowo 3 inne maści i do kontroli za miesiąc. 

Martwię się, czy leki nie zaszkodzą dziecku, ale z drugiej strony chyba lekarz wie, co jest bezpieczne. 

Zaczynam zamawiać ciuszki dla maluszka, jest tego tyle, że zajmuje mi to kilka dni.

Wybieram ciuszki na 62, bo starsze dzieci od razu wchodziły w ten rozmiar, a na 56 zamawiam dosłownie 2 komplety.

Oczywiście domawiam pieluchy tetrowe, nie wyobrażam sobie, żebym miała dziecko na pampersach non stop. Jeszcze pieluszki flanelowe, rożek, czapeczki i inne.

Kiedy przychodzą rozpływam się, głaszcze te ubranka, przykładam do brzucha.

Zastanawiam się, jak maluszek będzie w nich wyglądał?


J kupuje łóżeczko z komodą i przewijakiem i 2 szafeczkami.

Włącza mi się syndrom gniazda, wszystko sprzątam, myję, ustawiam, piorę, prasuję, układam ciuszki.

Wtedy jeszcze nie wiem, że organizm daje mi znak i już za chwilę nie będzie mi do śmiechu.

2 października do wizyty u gina został tydzień, a ja jakaś taka osłabiona jestem i w dodatku słabo czuję ruchy młodego.

Wieczorem zaczynam się stresować, młody w sumie 5 ruchów w ciągu całego dnia wykonał, włączam ulubioną muzykę i nic.

W końcu biorę taksówkę i jadę na SOR.

Przechodzę na ginekologię, mówię drugi raz, co mi się dzieje.

Polożna podłącza ktg i nic, jeździ po brzuchu, ok jest.

Znajduje bicie serca, a ja oddycham z ulgą.

Przychodzi lekarz, pyta mnie, co i jak?

Zapis jest miarowy, podczas ktg młody zaczyna się wyginać, więc po pół godzinnym zapisie wysyłają mnie do domu, mówiąc, że pewnie dziecko już duże i nie ma gdzie szaleć.

W domu młody trochę kopie, a ja się uspokajam.

Mijają 3 dni i znów młodego nie czuję, tym razem jedzie ze mną syn, żeby mi było raźniej.

Znów ktg, słychać bicie serca, więc odsyłają mnie do domu, choć mówią, że jakbym została, to może za kilka dni zrobili by mi usg.

Za kilka dni to ja mam wizytę u mojego lekarza.

8 października robię badania kontrolne w diagnostyce i tak mówię, że od 18ej nie czułam ruchów dziecka.

Pani pobierająca krew, która pracuje w szpitalu jako położna, mówi, żebym podjechała do przychodni na ktg, bo to już za długo.

U mnie w przychodni tego dnia nie ma położnej, ani jakiegokolwiek ginekologa.

Jadę tam, gdzie mój gin przyjmuje prywatnie, ale Pani w rejestracji mówi, że jeżeli nie ma żadnego lekarza, nie może podłączyć ktg.

Dzwonię do gina, podpowiada mi, żeby podejść do przychodni przyszpitalnej, gdzie powinni mi zrobić ktg.

Położne niestety już wyszły na rejony, dostaję numer telefonu, ale czuję niepokój, więc dzwonię.

Po całym wywiadzie, podaniu mnóstwa danych Pani oznajmia, że dziś nie da rady i możemy się umówić na jutro na 9ta.

Proszę ją, że się martwię, że to ciąża zagrożona... 


Spontaniczny wyjazd do Kazimierza

 Dzisiaj postanowiliśmy pojechać do pobliskiego Kazimierza Dolnego, niestety pogoda nie dopisała,padało i było zimno, więc tylko przeszliśmy...