wtorek, 6 sierpnia 2019

Moja ciąża, czyli jak to się zaczęło

Zawsze marzyłam o tym, aby mieć dużą rodzinę, z resztą sama z takiej pochodzę i choć zawsze to starszy brat miał lepiej, to tkwił we mnie ten wzór rodziny.
Takim minimum moim i męża była trójka dzieci i tak udało nam się po 8 latach małżeństwa zrealizować ten minimalistyczny plan.
Lata mijały, dzieci rosły, a mnie się marzyło coraz częściej małe dziecko.
Z jednej strony z każdym rokiem ryzyko rosło, no i człowiek doroślejszy, inaczej na pewne rzeczy patrzy.
W końcu zdecydowaliśmy się spróbować, ale ta 4 ciąża, o którą staraliśmy się blisko rok zakończyła się zanim zdążyliśmy się nią nacieszyć.
Dlatego kiedy podczas moich 40 urodzin mój ulubiony szampan mi nie smakował i ogólnie wszystko mi dziwnie pachniało, zaczęłam się zastanawiać, a może tym razem nam się udało.
Kilka dni później zrobiłam test i gdy zobaczyłam 2 kreski nie mogłam w to uwierzyć.
W zasadzie z mężem sobie odpuściliśmy i jak to się stało, że nam się udało nie wiem do dziś.
Dla mnie to ewidentny cud i dar od Boga.
Po tym, co przeżyliśmy w 2017 roku bałam się cieszyć, więc dla pewności kolejnego dnia zrobiłam 2 testy i jeszcze kolejnego kolejne dwa.
Wszystkie choć bladziutkie, wskazywały 2 kreski.
Umówiłam się z moim ginekologiem, że jeżeli uda nam się, to zaraz po pozytywnym teście pójdę do niego.
Dla pewności zrobiłam jeszcze Betę ( jest to badanie z krwi, które wykazuje poziom gonadotropiny kosmówkowej, czyli hormonu, którego poziom rośnie w ciąży).
Tak przygotowana poszłam do mojego ginekologa, który stwierdził 6 tydzień ciąży, ale malutka kropeczka była za malutka, abym mogła usłyszeć bicie serca maluszka.
Dostałam skierowanie na badania, zalecenie oszczędzania i luteinę na podtrzymanie.
2 tygodnie później w pracy zaczął mnie brzuch boleć i pojawiły się plamienia, więc podczas przerwy w pracy zadzwoniłam do mojego ginekologa.
Kazał mi zwolnić się z pracy, wziąć magnez, leżeć i zgłosić się do niego następnego dnia.
Chyba, żeby coś się działo,to natychmiast na sor.
Cała w stresie pojechałam na kolejną wizytę, maluszek na szczęście miał się dobrze, usłyszałam też bicie serca i się popłakałam.
Choć okazało się, że mam krwiaka i pewnie stąd to plamienie, więc dostałam nakaz bezwzględnego leżenia.
Mój maluszek miał wtedy 1,6 cm

Dostałam L4, zakaz aktywności i dodatkowo 3x dziennie magnez i progesteron na podtrzymanie.

Ze względu na ciążę wysokiego ryzyka gin kazał mi się zgłaszać na wizyty co 2 tygodnie.
Początki były dla mnie ciężkie, bo z osoby, która na chwilę nie usiądzie, jeździ na rowerze, dużo spaceruje, wszystko w domu sama zrobi nagle musiałam zwolnić, leżeć i wpatrywać się w sufit.
Na szczęście hormony ciążowe powodowały u mnie na początku senność i sporo dnia przesypiałam, za to w nocy się tłukłam i nie mogłam się ułożyć.
Bardzo ciężkie dla mnie było proszenie o picie, jedzenie czy coś innego.
Dwa tygodnie później podczas wizyty nie było już krwiaka i gin mi pozwolił troszkę chodzić po domu, oczywiście w granicy rozsądku.
Musiałam jednak zacząć brać euthyrox, ponieważ wyniki tsh był w górnej granicy normy.
Maluszek miał zrobione pierwsze zdjęcia 3D, które mnie rozczuliły, bo był na nich taki we mnie wtulony.


Urósł prawie 2 krotnie do 3,08 cm i jego serduszko 180 uderzeń na minutę.
Podczas tej wizyty gin dał mi skierowanie na 1 badanie prenatalne.
Chodziłam do niego prywatnie i ma uprawnienia do takiego badania, ale wiadomo, że to dodatkowe koszta, więc zaproponował, że skieruje mnie do Lublina, abym miała w ramach NFZ.
Pojechałam do Lux Medu na umówioną wizytę.
Pan doktor od progu, że jestem stara i czy zgadzam się na amniopunkcję?!
Wiedząc o tym, że to jest bardzo inwazyjne badanie nie zgodziłam się, tym bardziej, że jeszcze nie widział mojego dziecka, a już oceniał.
Na usg bardzo mocno naciskał mój brzuch, mimo moich protestów, że to boli.
Jak już z pół godziny mnie badał, widzieliśmy całego malucha, słyszeliśmy bicie serca, to wymyślił badanie sondą wewnętrzną, że niby jestem tak gruba, że dobrze czegoś tam nie zobaczył.
Maleństwo miało już prawie 6cm  a serduszko biło z prędkością 176 uderzeń
Był bardzo  niedelikatny, po tym badaniu zaczęłam krwawić i się załamałam.
Niestety mimo leżenia nie było poprawy, więc mój ginekolog kazał przyjechać.

Musiałam dostać kolejne leki, bo tamten gin wygniótł mi 2 krwiaki.
No i znów powrót do całkowitego leżenia plackiem.

W 15 tygodniu gin sprawdził, czy wszystko jest ok,poza tym, że maluszek ułożył się poprzecznie rozwijał się prawidłowo i udało się dostrzec, że noszę pod sercem synka.

Kiedy wyszłam z gabinetu i powiedziałam o tym mężowi stwierdził tylko dumny : wiedziałem !

Na kolejne usg prenatalne poszłam już do mojego gina na tzw półówkowe zwane chyba najważniejszym badaniem.
Dzieciaczek jest jeszcze na tyle mały, że można go łatwo obejrzeć, a z drugiej strony na tyle duży, że można dużo zobaczyć.
Wtedy też mój ginekolog zauważył, że boję się cieszyć tą ciąża i że już połowa minęła, więc czas najwyższy się nią cieszyć.
Mały ułożył się podłużnie główkowo, czyli idealnie
Ważył 319 g i tętno 156 /minutę
Wtedy też dalsza rodzina i znajomi dowiedzieli się o mojej ciąży.








Gin pozwolił mi na wyjście pod blok na ławkę, ale choć cieszyłam się jak dziecko, to nie miałam zupełnie siły.

Któregoś dnia postanowiłam się przejść nad Wisłę, tak bardzo lubię podziwiać zachody słońca, ale choć mam 100 metrów ledwo się doczłapałam


18 sierpnia w 27 tygodniu ciąży gin zważył maluszka, waga 1073g zaliczyła go do niskiego centylu.
Od razu zapytałam, o co chodzi, lekarz powiedział, że na razie nie ma powodów do niepokoju, ale prawdopodobnie dziecko będzie drobniejsze niż moje pozostałe dzieci, bo jest mniejsze o jakiś tydzień niż by wynikało. Kazał mi zmniejszyć ilość brania jednego z hormonów, aby całkiem odstawić.
Bałam się, że po odstawieniu progesteronu powrócą wcześniejsze dolegliwości. Na szczęście robiłam to stopniowo i wszystko było ok.





Podczas 3 usg prenatalnego gin sprawdził wszystkie narządy, szczególnie skupił się na budowie serduszka i mózgu, a także innych narządów, ale serduszko mogliśmy dłużej posłuchać.
Zrobił też śliczne zdjęcia 3D. Wtedy nawet nie podejrzewałam, że to będzie moja ostatnia wizyta u niego i ostatnie usg.






Pamiętam jak śmieliśmy się z ginem, że Mati będzie wielka stopa, bo ma mniej więcej 40 cm, a stopa ma ponad 6 cm :P
Ważył wtedy wg usg 1785g 
Synek był znów ułożony pośladkowo i gin wspomniał, że jak się nie przekręci, to prawdopodobnie czeka mnie cesarskie cięcie.


Na następną wizytę kazał mi przyjść 9 października, a tego dnia mój synek pojawił się na świecie.

A to opowieść na kolejny post.

PS.Dobrze, że przez tą niełatwą, leżącą ciążę mogłam liczyć na najbliższych, syn mnie woził na badania i wizyty, a córki pomagały w domu: gotowały, robiły zakupy itd.



2 komentarze:

  1. Maju, cieszę się, że Cię odnalazłam :). Przede wszystkim gratuluję nowego członka Waszej cudownej rodziny. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję.
    Na początku jak się pojawił nie umiałam dziękować za gratulacje, tak bardzo się o niego bałam.

    OdpowiedzUsuń

Miło mi będzie, jeśli podzielisz się ze mną swoją opinią

Spontaniczny wyjazd do Kazimierza

 Dzisiaj postanowiliśmy pojechać do pobliskiego Kazimierza Dolnego, niestety pogoda nie dopisała,padało i było zimno, więc tylko przeszliśmy...